Lubię jesień, bo to czas kiedy nad wodą robi się spokojnie, a pod wodą wręcz przeciwnie, zaczyna się wielkie polowanie. Jesień to czas wielkiego żarcia i dotyczy to w zasadzie każdego gatunku. Moim celem w tym okresie są jednak ryby drapieżne i tutaj chciałbym opisać, jak od kilku lat jesienią poluję na szczupaki w czystych i głębokich wodach.
Jeszcze parę lat temu szczupaków szukałem w płytkich miejscach , ewentualnie graniczących z płyciznami i wszelkiego rodzaju roślinnością wodną. Łowiłem przynętami w rozmiarach 7 – 9 cm, które uważałem za duże. Szczupaki owszem łowiłem, ale były to ryby małe i bardzo małe, a ryby 60+ były wydarzeniem. Oczywiście takie łowienie dawało szansę na ciekawe przyłowy w postaci okonia czy innych drapieżców, jednak mnie chodziło o szczupaka i to tego dużego.
Duża przynęta, duża ryba.
Podobnie jak w przypadku, który opisał inny autor bloga Kamil ( https://fishster.pl/blog/wielkie-szczupaki-na-wielkie-przynety/ ), przełom w moim podejściu w łowieniu kaczodziobych nastąpił kiedy pojechałem do Szwecji. To nie jedyne podobieństwo, bo na wyjazd dokupiłem sporo, jak mi się wtedy wydawało, większych przynęt w rozmiarach 12 – 15cm. Identycznie jak Kamil i jak pewnie wielu z Was, postrzegałem wtedy wielkość przynęty szczupakowej, nigdy nie sięgałem po nic co by miało więcej niż 15 cm. Na miejscu woda i ryby zweryfikowały jednak większość moich wyobrażeń o łowieniu. Po pierwsze, na jeziorze, które było naszym łowiskiem, była bardzo ograniczona liczba klasycznych, niegłębokich zatok czy blatów z roślinnością. Po drugie moje przynęty nie były wcale selektywne – na 12 cm kopyto łowiłem okonie, a 15 cm atakowane były przez 30 cm szczupaczątka. W dodatku w tych bankowych miejscach ryb nie łowiliśmy wcale dużej ilości ryb. Zaczęliśmy kombinować, próbując wszystkiego co było w naszym zasięgu.
Zaprzyjaźniłem się z trollingiem.
Na to jezioro receptą okazał się trolling z dużą i głęboko schodzącą przynętą. Ryby łowione w ten sposób rzadko miały poniżej osiemdziesięciu centymetrów, a ich brania były powtarzalne. Po powrocie do Polski postanowiłem przenieść szwedzkie doświadczenia na rodzime łowiska. Tym bardziej, że w mojej okolicy mam kilka głębokich łowisk, w których żyją centkowani drapieżcy.
Duża przynęta, duża ryba
Nasze doświadczenia, odnosząc się dalej do tekstu Kamila, są podobne. Duża przynęta to duża ryba. Ja jednak obrałem nieco inną taktykę. Mając w swojej okolicy inny typ łowisk, wycelowałem w ryby polujące w toni na dużych głębokościach. Łowienie „z ręki” w takich miejscach jest możliwe, lecz na pewno o wiele trudniejsze, męczące fizycznie, jak również o wiele mniej efektywne. Dlatego poniżej opisuję, jak jesienią trollinguję za szczupakami.
Kilka słów o sprzęcie
Planując łowienie w trollingu środek pływający jest kwestią oczywistą. Bardzo przydatna jest echosonda, nawet najprostsza. Do tego mocniejszy sprzęt, który obsłuży woblery 10 do 20 cm schodzące od 5 do 10 metrów i gumy 16 do 25 cm z obciążeniem od 20 do 40 gram. Osobiście używam kija 40-80g o długości dwóch metrów z kołowrotkiem w rozmiarze 3500 i nawiniętą trzydziestofuntową plecionką. Zestaw zabezpieczam mocnym przyponem minimum 40 centymetrowym. Polecam przypony tytanowe, które poza swoją mocą mają jeszcze tę cechę, że są sztywne i nie odkształcają się. Są praktycznie niezniszczalne, zmniejszają ryzyko splątania, a łowiąc w toni bardzo rzadko się je urywa. Warte są więc swojej wyższej ceny. Kilka sztuk może wystarczyć nawet na parę lat. Gumy mniejsze zbroję główką i mocną dozbrojką z jedną kotwicą, którą wbijam w brzuch przynęty w połowie jej długości. Do większych gum używam główek z obciętym hakiem i dozbrojką z dwoma kotwicami.
Prowadzenie przynęty
Tak uzbrojony wypływam na wodę, wyrzucam lub wypuszczam przynętę na około 30 metrów i płynę wolnym tempem. Na wiosłach wystarczy płynąć na tyle spokojnie, by się nie zmęczyć. Na silniku spalinowym najwolniej jak na to pozwala napęd, na silniku elektrycznym zwykle najodpowiedniejszy jest trzeci bieg. Co ważne pływając na silniku, żeby urozmaicić pracę przynęty, wędkę trzymam w ręku i od czasu do czasu podciągam lub popuszczam szczytówkę. Pływając na wiosłach, wędka najlepiej jak jest w uchwycie, a „robotę” robią ruchy wioseł. Pod wodą, czyli na echosondzie szukam miejsc lub obszarów o głębokości co najmniej 6 metrów i głębiej. Na moich wodach, na tych głębokościach o tej porze roku znajduję echa drobnicy. Przy czym na 6 metrach ryby zwykle są bliżej dna, a w głębszych partiach wiszą w toni między ósmym a szóstym metrem. Dlatego na pierwszy ogień zakładam wobler, który schodzi do 4 – 5 metrów lub mniejszą gumę z 20 gramowym obciążeniem. Jeśli zobaczę ławicę drobnicy, mocniej trzymam wędzisko. Jeżeli spodziewam się ryb głębiej zwiększam obciążenie i zakładam większe gumy lub zakładam na agrafkę woblery głębiej schodzące.
Dobre miejsca, które napotkam, na przykład stoki i kanty, poprawiam przepływając je z innego kierunku, albo obławiam je inną przynętą. Bardzo dobre miejsca zapamiętuję. Wracam do nich, kotwiczę okręt i obławiam dodatkowo z ręki, o czym będzie można przeczytać w jednym z kolejnych tekstów. Dokładanie zapamiętywanie i „zapisywanie” miejscówek w dobie GPS jest bardzo proste. Wystarczy do tego telefon z transferem danych.
Branie w tej metodzie przeważnie są bardzo silne. Jesienna, tajemnicza aura potęguje doznania, więc przy odrobinie cierpliwości dostarczymy sobie wyjątkowych przeżyć. Pamiętajmy jednak, że nic nie przyjdzie samo. Tak jak w innych dziedzinach wędkarstwa, tak i tu, każdą rybę trzeba sobie wypracować, wysiedzieć, wywiosłować. Nie bójcie się dużej przynęty i… spróbujcie trollingu.