Dzień urodzin jest wyjątkowy dla każdego z nas, bez względu na liczbę, która rośnie coraz szybciej. Pomimo tego, że łowię już kilkanaście lat, dopiero po raz pierwszy ten specjalny dzień spędziłem na rybach. Do wyprawy nie zachęcała pogoda, bo deszczowe prognozy sprawdziły się, mimo to postanowiłem nie odpuszczać. Tym bardziej, że ten rok ze względu na koronawirusa jest na straty pod względem zawodniczym.
Kto wie, czy decydującym argumentem o ruszeniu nad wodę nie było miejsce, a mowa o moim ulubionym miejscu łowienia – rzeka Bug w okolicach Włodawy. Każda średnia czy większa rzeka niesie ze sobą pewną tajemniczość, nigdy nie wiadomo jakimi rybami nas obdarzy. Dodatkowo ta przygraniczna rzeka ma w sobie naturalność i prawdziwą dzikość. Tutaj nawet jak ryby nie biorą, spędzony czas nad wodą nie jest stracony.
Gdyby zajrzeć w mój rejestr połowu z kilku ostatnich lat, to wpis „rzeka Bug” pojawia się bardzo często, myślę, że jest to nawet 30% wszystkich moich wędkarskich wyjazdów. Często jest to okres wakacyjny, który łączy się z urlopem – wtedy na ryby zawsze znajduje się więcej czasu. Sporo ogólnych informacji o wakacyjnym łowieniu na Bugu w okolicach Włodawy znajdziecie w jednym z moich poprzednich artykułów: wakacyjna tyczka na Bugu.
Tym razem jednak, najdokładniej jak potrafię podzielę się z Wami wspomnieniami wędkowania w tym wyjątkowym, urodzinowym dniu.
Plan jest tylko jeden – przygotowania
Jeśli wasze wędkarskie hobby naznaczone jest zawodniczym zaburzeniem, często już dzień wcześniej macie dokładny plan jak i co chcecie łowić. Ja wiedziałem, że mam tylko jeden dzień, dokładnie ten dzień i jakieś maksymalnie 4 godziny łowienia (jeśli wstanę odpowiednio wcześnie, z czym zawsze mam problemy). Plan był prosty, chciałem zapolować na ryby, których już dawno tam nie łowiłem, celem był jaź i kleń.
Wyznaczony cel pociągał za sobą odpowiednie przygotowanie. Przeważnie na rzekach stosuje się duże ilości mieszanki zanętowej, ja zrobiłem zupełnie na odwrót. Postanowiłem dawać rybom małe porcje, aby ich nie przekarmić. Do przygotowania mojej rzecznej mieszanki użyłem dwóch paczek mojej klubowej zanęty Piscari Rzeka Optimum oraz trzech paczek gliny rzecznej. Do tego bentonit oraz sporo pieczywa fluo w kolorze żółtym i czerwonym. I to tyle. Prosto, lecz jak się okazało, skutecznie.
Oczywiście nie mogło zabraknąć robactwa. U mnie było to 0,1 litra kastera oraz 0,2 litra topionej pinki. Na haczyk wędrowały grube barwione robaki. W razie co, miałem ze sobą też czerwone robaki z własnej hodowli, jednak tego dnia nie miały one znaczenia. Co do podanego mięsa – trzeba przyznać, że ilość przynęt zanętowych w ilości 0,3 litra jak na łowienie w dużej rzece to bardzo mało.
Całość gotowej mieszanki mieściła się mniej więcej w 9 litrach. Nie więcej niż 1/3 postanowiłem wrzucić na początku, 5 dużych kul z ręki, bardzo skromnie okraszonych robakami oraz 4 kulki do kubka ze sporą zawartością pieczywa fluo oraz robaków. Do dużych kul stopniowo dodawałem bentonit, każda kolejna miała rozpocząć swoją pracę z opóźnieniem, a ich zadaniem było systematyczne puszczanie cząstek zanęty. Kulki do kubka doklejane były wyłącznie wodą z atomizera, to one miały odegrać główną rolę w nęceniu jazio-kleni. Po opadnięciu na dno ich zadaniem było natychmiast uwalniać cząstki zanęty, bułki fluo oraz robaków. To właśnie cząsteczki fluo oraz robaki najbardziej powinny zainteresowały ryby do żerowania.
Pora przejść do czynów – łowimy
Do łowienia rozłożyłem dwa topy, na pierwszy założyłem 8gr skrzydło z pełnym amortyzatorem o średnicy 1,2mm. Drugi top uzbrojony w pustą gumę 2mm ze spławikiem 17gr. Ze względu na to, że używałem 2-3 grubych robaków używałem haczyka o rozmiarze 16 oraz 14. Główna żyłka 0,14mm i przypon 0,12mm o długości 50cm. Większy spławik pozwalał bardzo mocno przetrzymać zestaw, kilka gram więcej, a spokojnie można by łowić z tzw. stopa. Tego dnia zdecydowanie lepiej spisał się cięższy zestaw. Ryby wolały powolny spływ i brały przeważnie 2-3 metry za kulami. Podejrzewam, że ilościowo nie było ich dużo, dlatego też nie było „pośpiechu” przy zastawionym stole.
Deszcz nadal kropił (na szczęście drobny), ciągle było pochmurnie, jednak siedziałem pod drzewami i taka pogoda zupełnie mi nie przeszkadzała. Co więcej, wydaje mi się, że właśnie taka „byle jaka” pogoda była nawet moim sprzymierzeńcem. Łowiłem 11 metrów od brzegu, a głębokość sięgała 130-135 centymetrów. Pierwsze 3-4 przepłynięciach bez brania, w sumie to dobrze, bardziej bym się martwił, gdyby powiesiła się jakaś ukleja. Zmieniam zestaw na cięższy, drugie przepłynięcie i antenka agresywnie znika pod wodą jakieś 2 metry od miejsca wrzuconych kul. Ryba próbuje walczyć, jednak nie jest w stanie wygrać z grubą, pustą gumą i po pierwszym mocnym skoku traci impet. Do podbieraka ląduje prawie wymiarowy (brakuje jakieś 2-3 centymetry) klenik. Jest dobrze!
Po kolejnych 2-3 przepłynięciach jest fajny krąp za około 150 punktów i po kolejnych dwóch przepłynięciach ponownie kleń „okołowymiarowy”. Kolejne minuty bez brania, spływam szybciej i wolniej używając dwóch topów, zakładam różne kombinacje robaków. Nic. Postanowiłem donęcić kubkiem dwiema kulkami identycznymi jak przy nęceniu wstępnym. Biorę ponownie cięższy zestaw, mocno go przytrzymuję i na końcu spływu mam branie, tym razem płoć. Kolejne przepłynięcie daje mi znacznie większą rybę, guma szybko wyjeżdża na 3-4 metry, podejmuję walkę, jednak hol jest za bardzo nerwowy. Po około 20 sekundach ryba się odpina, daje o sobie znak brak doświadczenia, a raczej brak częstych holów większych ryb.
Potrzebuję kilkudziesięciu sekund na uspokojenie emocji, a w głowie układam plan kolejnego holu ryby podobnej wielkości. Przecież ona była do wyjęcia, zawiódł tym razem wędkarz 😉 Zmieniam hak na rozmiar większy i zakładam skuteczny dzisiaj zestaw dwóch grubych robaków w narodowych, biało-czerwonych barwach. Wkładam zestaw, branie, tym razem krąp. Właśnie mija pierwsza godzina łowienia, są emocje, nie ma uklejek, czuję, że „coś” wisi w powietrzu i wcale nie chodzi mi o chmury 😉
Na taki prezent czekałem – nowy rekord
Kolejne minuty bez żadnego brania, jednak tym razem nic nie szukam, a od razu podaję dwie kulki kubkiem. Oczywiście w kulkach sporo bułki fluo i pinki. Pierwsze przepłynięcie i znowu mam sporą rybę, teraz hol jest perfekcyjny i duży jaź trafia do podbieraka. Szybkie mierzenie i wielka satysfakcja! Ma dokładnie 42 centymetry, to jest mój rekord jeśli chodzi o ten gatunek ryby. Szybka sesja zdjęciowa i ostrożnie wypuszczam rybę do wody, czekając chwilę aż nabierze sił w podbieraku. Pamiętajcie o tym zabiegu, szczególnie jeśli ryba przebywa na brzegu dłużej niż kilkadziesiąt sekund bądź jest po męczącym holu. Nie rzucajcie od razu ryby do wody, dajcie jej dojść do siebie, niech woda przepłucze skrzela dając rybie potrzebny jej tlen.
Czas biegnie nieubłaganie, a ja zauważam pewien schemat. W tej dość płytkiej wodzie jak na tak dużą rzekę brania są wyłącznie na rozmyciu, nie miałem ryby bliżej niż dwa metry za kulami. Próbowałem zacinać w ciemno tuż nad kulami i tuż za, jednak bez efektów. Zdecydowanie lepiej ryby reagowały na bardzo powolny spływ zestawu, widocznie miały czas aby pobrać zanętę lub żerowały bardzo ostrożnie. Ryby znakomicie reagowały na donęcanie 2-3 kulkami, przeważnie już w pierwszym przepłynięciu było zdecydowane branie klenia bądź jazia. Następnie pojawiały się jeszcze 2-3 brania i ponownie należało donęcić. Takie cykle trwały około 15 minut, co mnie bardzo cieszyło, nie łowiłem małych ryb, ani uklejek.
Dołowiłem kolejnego, niemal 40-centymetrowego jazia i kolejne dwa klenie blisko wymiaru. Każda z tych ryb miała w sobie pełno bułki fluo, co można zaobserwować podczas wyhaczania. Śmiało mogę powiedzieć, że idealnie wstrzeliłem się z „poczęstunkiem”, zwabiłem ryby, które chciałem i potrafiłem je odławiać przez dłuższy czas. Ostatnie pół godziny niemal bez brania, chyba z dwoma „pustymi strzałami”. Tak mi minęły niemal 4 godziny, gdzie w sumie złowiłem 4 krąpie, 4 klenie, 3 płocie i 1 ukleję. Do tego 2 spore jazie i…
Kilka słów na zakończenie – wnioski
No właśnie, w 3 godzinie łowienia miałem chyba jeszcze większego jazia. Reakcja po zacięciu była identyczna, stąd domyślam się, że to ten gatunek ryby. Tym razem jednak nie byłem w stanie nawet rozpocząć holu. Po zacięciu ryba powoli rozciągała gruby amortyzator ze spokojem spływając z nurtem rzeki. Myślałem, że się zatrzyma, a rozciągnięta guma zabierze jej siły dając mi szansę na hol. Niestety, ten potwór musiał być naprawdę spory, bo gdy zakres gumy się skończył, zmuszony byłem do holu kijem. Gdy mamy równy brzeg, bez przeszkód, zawsze można wstać z kosza i iść z nurtem rzeki, oczywiście jeśli ryba nie ucieka do środka. Ja takiego komfortu nie miałem, po chwili walka się zakończyła i ryba odpłynęła zwycięska. To mogła być TA RYBA, jednak nie czułem specjalnego smutku.
Trzeba przyznać, że to był świetny urodzinowy prezent. Masa emocji, wyczekiwany sukces oraz lekki niedosyt. Ryb może nie było dużo, ale każda cieszyła moje oko. W ostatnim czasie w tych okolicach przeważnie łowiłem mniejsze krąpie i ukleje, a jeszcze wcześniej, w okolicach tego miejsca za każdym razem łowiłem 20-30 centymetrowe jazie, których hol dawał sporo frajdy. Niemal dwa lata temu, złowiłem tu sporego, rzecznego leszcza, który ważył troszkę ponad 1,5kg i od tego momentu zaczęły dominować małe krąpie i ukleje
Bug w okolicach Włodawy to nie tylko miejsce wędkarsko przyjemne dla oka. Ta dzikość przyrody na przygranicznym odcinku rzeki ma swój niepowtarzalny urok. Dodatkowo właśnie to miejsce co jakiś czas daje mi osobiste rekordy wielkości ryb takich jak leszcz, jaź czy kleń. Już nie mogę się doczekać wakacyjnego urlopu, tradycyjnie związanego z łowieniem w okolicach Włodawy, czuję że kolejny rekord „czeka” 😉