SpinningWędkarskie opowieści

Wędkarskie szczęście, wędkarski pech

reklama

W wędkarstwie jakże fascynujący jest element niepewności. Możemy mieć górę sprzętu, najlepsze przynęty, elektronikę na najwyższym poziomie, lata doświadczeń i… zerować raz za razem. Na pewno każdy z nas zna przypadki zgoła odmienne, gdy ktoś zaczyna dopiero łowić, sprzęt ma pożyczony, o wszystko pyta i w drugim rzucie zacina rybę, o której sami marzyliśmy latami… i dalej będziemy marzyć. Ten pierwiastek szczęścia, które decyduje o naszym sukcesie bądź porażce sprawia, że nie możemy być nigdy pewni co nas spotka. Może być też jednak ziarenkiem, które spadnie na żyzny grunt, a podlewanie go i pielęgnowane zaowocuje w przyszłości. Wyciąganie wniosków z sukcesów i porażek sprawia, że szczęście może gościć u nas częściej, a pech rzadziej nas spotykać.

Sprzęt

To czym łowimy ma wpływ na nasze wyniki. Banał? Nie, jeśli poszukać diabła w szczegółach.

Maj, schodzę z wału w kierunku rzeki. Wisłę słychać i widać dożo wcześniej niż zwykle. Woda jest podniesiona, a to dobrze wróży. Mam zestaw na grubego bolenia. Wędka 2,7m do 40 gram, plecionka dwudziesto funtowa, przypon z fluorocarbonu o średnicy 0,40mm, mocna agrafka i boleniowy kiler Gloog Hermes. Siadam na brzegu i czekam. W przeciągu kilkunastu minut bolenie pokazują się kilkukrotnie. Zarzucam w rejon, gdzie widzę atakujące drapieżniki. Uderzenie mam w drugim rzucie, jest atomowe. Ryba jest wielka – ryba życia (mam szczęście). Mimo silnego przeciwnika, któremu dodatkowo pomaga mocniejszy niż zwykle nurt Wisły, holuję rybę dość pewnie. Jest coraz bliżej, mam ją kilka metrów od siebie, ale jej nie widzę – woda jest nie tylko podniesiona, ale też zmącona. I w tym momencie czuję nagły luz na kiju. Urwał? Niemożliwe. Spiął się? Ale jak? Pech? Wyciągam zestaw, oglądam. Tylna kotwica woblera ma dwa rozgięte groty, przednia jeden.

W tym przypadku zawiodły kotwiczki w przynęcie, którą chwilę wcześniej wyjąłem z oryginalnego opakowania. Czy moc wędziska, kołowrotka, linki, agrafki i regulacja hamulca były zestrojone za mocno do fabrycznych kotwic? Konsultowałem to ze znajomymi. Potwierdzali jak „jeden mąż” – w Hermesach obowiązkowo przed łowieniem należy wymieniać kotwiczki, bo nie dają rady nawet sześćdziesiątakom. Teraz już wiem.

Nauczycielka Wisła po raz drugi

Lipiec, zbliża się wieczór, a ja idę prawie środkiem Wisły po rozległym żwirowym wypłyceniu. Przede mną znajduje się kamienista rafa odchodząca skosem od brzegu i ciągnąca się później równolegle do niego, niemalże środkiem rzeki (Wisła w mojej okolicy ma kilkadziesiąt metrów szerokości, dopiero się rodzi). Póki co jestem bez ryby i bez brania. W ręce mam kij do 14 gram, kołowrotek z plecionką 0,08, a na końcu zestawu 6 centymetrowy woblerek Salmo Minnow. Klenie to lubią.

Kiedy dochodzę do rafy na odległość rzutu, widzę oczko w kącie między brzegiem, a pierwszymi kamieniami wbijającymi się w nurt. Kolejny rzut jest idealny, woblerek ląduje na wodzie centymetry od brzegu, tuż przed zwarami (mam szczęście). Zamykam kabłąk, kasuję luz linki pierwszym obrotem korbki kołowrotka i w tym momencie mam branie (pełnia szczęścia). Ryba jest silna. Kij się gnie, hamulec w kołowrotku pracuje idealnie. Udaje mi się podholować rybę do siebie, to boleń, nie kleń. Może nie olbrzym, ale już pod siedem dych. Sięgam ręką, ale w rybie jest siła, odchodzi na kilkanaście metrów. Sytuacja powtarza się trzy razy. Kij za każdym razem pracuje idealnie, hamulec w kołowrotku również. Za czwartym nawrotem boleń po prostu się wypiął (pech).

Sprzęt nie zawiódł, ale był za słaby na tego bolenia, ponadto ryba była za długo holowana. Kotwiczki nie porozginały się, co świadczy o dobrym zestrojeniu poszczególnych elementów zestawu. Jednak zbyt długi hol na delikatnym wędzisku spowodował, że mała kotwiczka z każdą minutą, coraz słabiej trzymała rybę, aż w końcu puściła. Miałem szczęście, że udało mi się przechytrzyć ładny okaz i skusić go do brania. Ale nie byłem na to odpowiednio przygotowany. A może gdybym miał podbierak ze sobą, to mógłbym teraz chwalić się zdjęciem kapitalnego bolenia? A może, gdybym jednak łowił żyłką?

Wędkarskie szczęście, wędkarski pech
Środek Wisły mojej Wisły.

…i po raz trzeci

Jest środek lata. Boleń leży na brzegu pod moimi nogami. W trakcie holu dawałem mu minimum 70 centymetrów. Teraz wydaje się większy – grubo ponad siedemdziesiąt – myślę. Rozwijam miarkę. 70… więcej, rozwijam, o kurde, orzesz… rozwijam. 84 centymetry grubego, wspaniałego zwierzęcia. Nie zwracam uwagi na gryzące mnie komary, bo złowiłem go, pokonałem. Przekułem porażki w sukces.

Wędkarskie szczęście, wędkarski pech
Nawet komary nie popsują takiej chwili.

W tym przypadku nie bez znaczenia było też to, że na ryby wybrałem się z Kolegą, który pomógł mi w sprawnym podebraniu ryby. Co więcej Kompan, który wie, który czuje, z którym rozumiemy się bez słów – jest jednym z najlepszych multitooli, który możemy zabrać ze sobą na ryby. Czasem jednak Kumpel nie może z nami jechać, albo mamy ochotę na samotność.

Organizacja

Późna jesień, pływam w trollingu sam po głębokim jeziorze. Echosonda w pewnym momencie pokazuje chmurę drobnicy, a tuż za nią wielki łuk. Kotwiczę, zwijam zestaw trollingowy i biorę do ręki wędkę do opadu. W jednym z kolejnych rzutów mam porządne kopnięcie i zaczynam holować niebrzydką rybę. Mam ją przy pontonie. Szczupak wydaje się całkiem spory, choć metra pewnie nie ma. Wydaje się też być nieźle zapięty, bo nie widać przynęty. Ale to tylko 10cm guma na główce z pojedynczym hakiem.

Na pontonie mam nowy, duży podbierak z oknem 80 na 90cm, który kupiłem po tym, jak wiosną ponad metrowy szczupak zdemolował mi mój stary, mniejszy niezbyt solidny. Wtedy udało się rybę podebrać, to teraz tym bardziej szczęście powinno być po mojej stronie. Ale… podbierak wrzuciłem rano do pontonu, potem na niego poszła jedna torba, kapok, druga torba, dwie wędki… Gdzie on jest? Ok, mam, teraz tylko go rozłożyć. Jedną ręką idzie mi jak po grudzie. Wkładam wędkę pod pachę starając się utrzymać kontakt z rybą i rozkładam dwoma, wolnymi teraz, dłońmi podbierak, jeszcze chwila i jest ok, podbierak gotowy. Wędka wraca spod pachy w rękę i… Pech, szczupak się spiął.

Wędkarskie szczęście, wędkarski pech
Dlatego podbierak niech będzie zawsze gotowy, najwyżej się przewietrzy.

Organizacja stanowiska, w tym przypadku pontonu, przygotowanie i przewidywanie tego co może nastąpić jest równie ważne, jak posiadanie czy dobór odpowiedniego sprzętu. Miałem szczęście, że znalazłem się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze, dobrałem skuteczną przynętę i prawidłowo ją poprowadziłem, bo przechytrzyłem szczupaka. Miałem jednak też pecha, bo tak bardzo chciałem już wypłynąć i już łowić, że w pośpiechu nie rozłożyłem podbieraka przed łowieniem. I nie było ze mną Kolegi z parą dodatkowych rąk do pomocy.

Taktyka

Ubiegła niedziela. To już chyba ostatnie dmuchanie pontonu w tym roku. Prognozy pokazały prawie bezwietrzne okno pogodowe i temperatury powietrza tuż powyżej zera. Nie spieszę się. Pompowanie pontonu, uzbrojenie wędzisk, rozłożenie podbieraka, echosondy. Przed startem jeszcze porządek na podłodze – wypływam. Mam ze sobą mocne kije, bo nastawiam się na szczupaka. Po kilku bezowocnych godzinach spływam z wody i zastanawiam się nad przyczyną mojej porażki. Pech? W drodze do brzegu mijam jedynego poza mną wędkarza na łódce. Zagaduję, mówi że szczupaki to dzisiaj śpią. Może gdyby więcej wiatru, mniej słońca. Dzisiaj to tylko okonie, mówi, i pokazuje mi trzy sztuki, które zaprosił na kolację z kilkunastu które złowił. Piękne ponad trzydziestocentymetrowe garbusy. Miał szczęście.

Łowię większą część życia. Szczupaki lubią kiedy jest fala, jesienią wolą dni pochmurne. Wiem o tym. Dlaczego miałem pecha?

Może jednak pech to też czasem szczęście ?

To i inne pytania jeśli się pojawiają, to bardzo dobrze, bo odpowiedzi na nie procentują na przyszłość. Teraz kiedy aura nie zawsze pozwala nam na realizację naszego hobby w plenerze, możemy je realizować w domu, w garażu, a może na zakupach? Możemy wymienić kotwiczki, sprawdzić czy plecionki nie są postrzępione, czy przelotki w wędziskach nie mają wyszczerbień. Możemy pochodzić po sklepach i spokojnie wybrać ekwipunek, a może zamówić przez internet? Teraz wszystko zwalnia, nie musimy się spieszyć. Popracujmy nad tym, żeby wędkarskie szczęście częściej nas spotykało, niż wędkarski pech.

Wędkarskie szczęście, wędkarski pech
Wędkarskie szczęście.

P.S. Pamiętajmy, że nawet przegrana walka z rybą to jednak przygoda i nierzadko, częściej wspominana niż te wygrane. Więc czy przegrać z wielką rybą to pech?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *