SpinningSztuczna Mucha

Wędkarskie Szachy

reklama

Spokój tego miejsca to dla mnie zagadka. Rzeka znana i lubiana, skażona internetem, w którym można znaleźć o niej wszystko, a mimo to ostatnio wędkarza spotkałem tutaj dwa wypady temu. Lubię mieć ją tylko dla siebie, choć wspólne wyjazdy z przyjaciółmi zawsze wnoszą do atmosfery wartość dodaną.

Ci inni, napotkani wędkarze też są tutaj raczej w porządku. Szacunek do kropek jest w dzisiejszym, wędkarskim świecie coraz bardziej powszechny. Tak czy siak tego dnia samotność nad rzeką mi nie przeszkadzała, była źródłem refleksji nie tylko wędkarskiej.

Łupawa bo o niej tu mowa jak każde łowisko miewa dni lepsze i gorsze. Tego dnia ryba była aktywna, ochoczo zbierając robactwo z powierzchni ciurka. To paradoksalnie również dla spinningisty całkiem dobre nowiny. Duże woblery między żerującymi na muchach pstrągami stanowią dla nich konkurencję pokarmową i właśnie w tym upatrywałem szansę na całkiem udaną dniówkę. Rzeczywistość tego dnia miała jednak napisać odwrotny scenariusz i tak przez długie godziny ryby grały mi na wędkarskim nosie.

Moim naturalnym przedłużeniem wędkarskiej ręki jest spinning, więc przez większość dnia starałem się wszelkimi sposobami zakląć i zmienić rzeczywistość. Z każdą godziną moja wędkarska zguba zwiększała jednak swe rozmiary a lato tego dnia z każdą minutą dawało się coraz mocniej we znaki. Znalazłem wymówkę, to wszystko na pewno przez tą pogodę. 

Skoro nie dało się wędkarsko, to z tych okoliczności zacząłem czerpać coś innego, a to przycupnąłem na dłużej pod drzewem, a to złapałem drzemkę na łące w młodym słońcu, by potem z energią pogonić z aparatem kilka motyli. Na koniec wysłuchałem jeszcze co na to wszystko ptaki i ruszyłem w stronę samochodu. Ryby nie brały ale moje akumulatory nabrały sporo energii, a ręce trochę grzybów – tym razem nawet do domu coś przywiozę. Przy okazji grzybobrania natknąłem się na dzikie bajoro. Jeziorko jak z obrazka, woda żyje, okonki pukają. Pod liliami wielkie bąble zdradzają obecność linów i choć nie mogę w tym łowieniu zasmakować to i tak smak dzieciństwa w jednej chwili powrócił.

Liny i okonie kropek jednak nie mają. Po powrocie nad rzekę i kilku kontrolnych rzutach zabawę właściwie miałem kończyć. Otwarty bagażnik samochodu odkrył swoją zawartość, a w jego centralnym punkcie leżała schowana w tubie muchówka i żadna to niespodzianka – zawsze ją wożę. Do głowy wpadł mi oczywisty pomysł, do tego dzień był tak piękny, że perspektywa dwugodzinnego powrotu do Gdańska kazała mi odłożyć tą podróż do późnego wieczora.

Muchówka jest tutaj przepustką do spaceru w górę rzeki gdzie spinning jest zabroniony. Postanowiłem obłowić długą, niemal kilometrową prostkę. Ciężka, czarna pijawa na końcu mojego streamerowego zestawu penetrowała wodę dość głęboko. Pomny doświadczeń z przedpołudnia nie wiązałem z tym jednak większej wiary, a tu gdy kończyłem o tym myśleć końcem zestawu nagle zaczęło coś szarpać. Łooo Matko, to tu jednak są ryby – szepnąłem, nie spodziewając się tego co wydarzy się dalej. Worek z rybami jakby się rozwiązał. Właściwie co trzeci rzut kończył się kontaktem, a co dziesiąty rybą. Nałowiłem się do bólu w cztery godziny. Głównie brały drobiazgi ale między nim trafiały się ładne, waleczne czterdziestki. Woda ożyła, a ryby waliły i w streamera, i w skoczka na którym wisiała nimfa.

W drodze do samochodu do głowy wpadła mi… jeszcze godzinka spinningu. Szedłem jak po swoje, a oczywiście nie zaliczyłem nawet brania dopóki nie dopiąłem do linki małego kogucika. Na nic zdały się tutaj wszystkie moje spinningowe teorie. Tego dnia ryby dyskutowały tylko z piórami. Lipy nie żrą i już. No i można by poszukać spinningowego alibi no bo na pewno inny odcinek rzeki i inna pora, a może na „muchowym” więcej ryb? Już prawie wziąłem to za fakt gdy niczym mur berliński moje wymówki obalił pstrąg zdjęty muchówką tam gdzie wcześniej spinning sobie nie radził. No cóż, ja też czasami wolę słodycze od mięsa. Gdyby to jeszcze był czas jętki majowej wytłumaczenie byłoby proste, ale sierpień jest w pstrągowym kalendarzu miesiącem równie muchowym jak i spinningowym i niech tak zostanie a ryby niech mają te swoje tajemnice. 

Nie jest to opowieść o tym jak to muchówka wygrała ze spinningiem i o tym jak „korba” na długie lata wylądowała w głębokim kącie szafy. To tylko świadectwo tego jak to nasze wędkarstwo jest nieprzewidywalne i piękne… jak gra w szachy – możesz być świetny, ale przeciwnik zawsze może być cwańszy. Możesz ułożyć plan, strategię i na nic to, bo nigdy nie przewidzisz gdzie pojedzie pionek przeciwnika.