Od 9 lat wędkuje wspólnie z moim synem Frankiem. Zaczynaliśmy wspólne łowienie gdy miał niespełna 3 lata, na początku łowiąc batem kiełbiki i płotki. Powoli pasja w nim rosła i gdy miał 5 lat zaczynał już łowić topem od tyczki. Po kolei dochodziły matchówka, feeder, spinning, muchówka, bałałajka i tak powoli wszystko, żeby stać się wędkarzem kompletnym. Na koniec pozostała bolonka, metoda trochę zapomniana w innych regionach kraju, ale na podkarpaciu bardzo popularna, gdyż San jest płytką, szeroką rzeką i łowienie na nim w lecie jest niezwykle wymagające. Ryby są bardzo płochliwe i ostrożne, a łowienie ich to ogromna frajda.
Franek startując w zawodach jest przyzwyczajony do ton sprzętu i każde łowienie to mnóstwo dodatkowych zadań związanych z logistyką wędkarską. Łowiąc wspólnie na codzień karpie “z podchodu” ograniczyliśmy sprzęt do minimum i daje nam to dużo oszczędności czasowych. Takie same daje nam nasza “sanowa” bolonka z wody. Dwa lata temu kiedy odwiedził nas wspólnie z Adamem Niemcem znakomity reprezentant Anglii Lee Kerry to właśnie tą metodę wybrałem jako coś co chciałbym mu pokazać. Łowił tak świnki, certy i doskonale się bawił naszym “holiday fishing”. Spodniobuty lub dla lokalnych twardzieli krótkie spodenki, reklamówka na kule zanętowe, pudełko z robakami na szyje, krótki muchowy podbierak, kilka przyponów wbitych w czapkę, wypychacz, 6 metrowy smukły i lekki kij, niewielki kołowrotek i… … i to by było chyba wszystko 🙂
Cały nasz ekwipunek zostawiamy na brzegu i wchodzimy w łowisko. Najpierw szukamy odpowiedniej rynny brodząc lub po prostu pływając w łowisku. Rybom zupełnie to nie przeszkadza, jeżeli znajdziemy ich stanowisko to po naszej kąpieli szybko wrócą, żeby wykorzystać darmową stołówkę z poruszanego dna. Pierwsze pojawia się te mniejsze, później powoli wejdą duże ryby. Klenie, świnki, certy, jelce no i przy odrobinie szczęścia brzany.
Zestaw to moja ulubiona żyłka Match Pro Team Match 0,16 -0,18 mm która ma w sobie to coś… Jedwabista gładkość i mała rozciągliwość przy łowieniu z dystansu. Wystarczy ją spryskać sprayem do suchych much i pływa po wodzie. Zamieniamy tak naszą matchową żyłkę w żyłkę do metody bolońskiej. Spławik to klasyczna bombka z pogrubioną, wyporną antenką, która pozwala nam na swobodny spływ z prędkością nurtu. Poniżej oliwka podparta kilkoma śrucinami i krętlik. Nie ma potrzeby używania rozłożonego obciążenia. Brania są mocne i zdecydowane. Do tego 50 cm przypon z M1 Matchpro w naszym przypadku 0,108 mm. Ryby na Sanie są ostrożne, ale gdy złapią swobodnie dryfującą przynętę to już jej nie odpuszczają. Na koniec haczyk – klasyczna matchowa 16-tka mogąca pomieścić 2-3 białe robaki. Najważniejsze żeby była lekka i nie zostawała w kamieniach.
Zanęta to klasyczna Matchpro Top Class Rzeka 3 kg pomieszana z pieczywem fluo i 4 kg gliny River Strong. Wzbogacamy to 0,5 l topionych białych robaków. Ma być prosto i szybko. Możemy też rozrobić wszystko na wcześniej przygotowanym makuchu kukurydzianym TTX (klenie go kochają) lub wzbogacić aromatyzowana melasą. Zwiększy to spoistość kul i ułatwi daleki rzut w łowisko, bo na bolonkę czasem trzeba “machnąć” kula wielkości grapefruita z łapy na 30-35 m. Mieszamy wszystko razem w jednym kotle, uzyskując dość spoistą masę. Zanęta musi stać w łowisku i bardzo delikatnie pracować uwalniając pojedyncze kawałki. Klenie lubią rozbijać kule i dlatego musimy je dość mocno dokleić. Melasą , klejem pv1 , albo bentonitem. Muszą przetrwać kleniową nawałnice. Wstępnie wrzucamy 5-6 kul lekko z nurtem w dół i zaczynamy zabawę. Zarzucamy zestaw powyżej kul i umożliwiamy mu swobodny spływ przez kule i rozmycie.
Wcześniej jednak musimy wygruntować łowisko , robimy to przepuszczając nasz zestaw z odpiętym przyponem. Lokalizujemy tak podwodne przeszkody oraz zakończenie rynny. To bardzo ważna czynność, gdyż każda przeszkoda to potencjalne miejsce brań.
Wracając do wędkarstwa mojego syna – bolonka przyszła przypadkiem. Przyjechaliśmy nad rzekę do mojego kolegi gdy wędkował bolonką. Franek zobaczył stojący kij i zapytał czy może spróbować. Po kilku słowach instruktażu po prostu wszedł w rzekę i zaczął łowić – tak jakby to było naturalne i znane mu od lat. I tak nagle woda na Sanie otworzyła się obdarowywując go pięknymi kleniami. Pierwsze branie nastąpiło niemal zaraz po długim rzucie i podczas ustawiania się spławika w dwu i pół metrowej wodzie nagle spławik wjechał pod powierzchnię. Franek lekko zaciął i nagle zaczep… Chwila zawahania i na szczytówce widać pulsujący ciężar. Ryba powoli rusza pod prąd, a mój mały wojownik jest przygotowany na jej chytre sztuczki. Dwa lata w spławikowym Grand Prix Polski U15 i niemal codzienne łowienie zrobiło swoje. Totalny spokój podczas holu i kilka prób podebrania do ręki pięknego klenia na cieniutkim przyponie spowodowało natychmiastową reakcję – “tata , przypnij mi podbierak”. Krótka i bardzo jasna informacja pokazała doświadczenie. Dopiąłem mu podbierak i zaczęło się systematyczne odławianie pięknie wybarwionych sanowych kleni.
Brały różnie – jedne zaraz w kulach i to były te mniejsze 35-40 cm ryby, te większe 40-45 cm pojawiały się jak duchy z nikąd. Spływający zestaw nagle znikał i skwitowany lekkim, ale pewnym zacięciem sygnał zatapiającego się spławika dawał efekt w postaci długiego, bardzo emocjonującego holu.
Pewne podebrania i podróż ze stanowiska do brzegu, żeby zrobić fotkę to kolejne atrakcję takiego łowienia. Kleń to spryciarz i gdy już mamy go w rękach i leży ospale wystarczy chwila nieuwagi i ryba nagłym zrywem ucieka nam z rąk i odpływa spokojnie w kierunku środka rzeki, a my zostajemy bez zdjęcia naszej zdobyczy stojąc i patrząc jak rzeczny “chytrus zrobił nas w konia“. Klenie to wdzięczne obiekty do fotografowania, szczególnie podczas zachodów słońca. Nabierają wtedy ciemno-złoty kolor mieniąc się mnóstwem jego odcieni.
Łowiąc je bolonką mamy możliwość złowienia wielu sztuk, bo odległość od wędkarza wpływa na zmniejszenie ich płochliwości. Możemy spokojnie złowić 10 i więcej grubych kleni podczas jednej wyprawy, wymaga to systematycznego donęcania i zachowania zasady – “mniej znaczy więcej” czyli mniejsze porcje powodują to, że łowimy spore ryby. Nie możemy ich nakarmić nęceniem wstępnym, bo szybko się najedzą i odpłyną na deser w postaci rzecznych owadów.
Wspólne łowienie daje nam mnóstwo radości, możemy spędzać czas razem dzieląc sukcesy i porażki. Wspólnie myślimy jaką strategię obrać na poszczególne łowiska , jak dobrać się do ryb i spełniać nasz Fishing Dreams, bo wędkarstwo to ogromna księga z niezliczoną liczbą rozdziałów..