SpinningWędkarskie opowieści

Pstrągowanie, czyli sztuka samotności

reklama

W wędkarstwie jak w życiu, mamy różne typy osobowości. Tak, jak w codzienności, w prozie życia, spotkać możemy zamkniętych w sobie introwertyków, czy ekstrawertyczne, rozgadane dusze towarzystwa. Tak, jak w życiu, tak i w wędkarstwie możemy natknąć się na konflikt tych interesów, bo nawet najbardziej towarzyski pstrągarz zorientuje się w końcu, że większość dobrych wyników ma w samotności, a nawet najbardziej zamknięty w sobie karpiarz zapragnie towarzystwa po wielodniowych samotnych zasiadkach. To z kim mamy nad wodą do czynienia możemy w prosty sposób wysondować standardowym, wędkarskim pytaniem: „Biorą?” Są tacy, którzy na tak postawioną zaczepkę tylko coś odburkną, albo nic nie odpowiedzą, ale są również tacy, którzy na to krótkie pytanie odpowiedzą nam historią swojego życia.

Nie stawiam sobie przy okazji tego tekstu jednak ambicji dokonania psychoanalizy wędkarskich osobowości. Sam jestem wędkarzem samotnikiem i chcę się z Wami podzielić skąd się to wzięło, choć mam pełną świadomości, że dość prosto wyciągnąć jest wiele antagonistycznych tez do tych, które tutaj przeczytacie.

Bo lubię

Zdecydowanie najlepiej wędkarstwo przeżywam samotnie. Po prostu lubię być sam ze sobą. Przemyśleć i przegadać sam w sobie zarówno to, co dzieje się nad wodą, jak i to co dzieje się w życiu. Kiedy na rybach jestem sam lepiej dociera do mnie otoczenia. Gdy mam towarzystwo, to uwaga się rozprasza również na to gdzie jest mój kompan, ostrożność aby nie wejść mu źle w pole łowienia i nie zepsuć miejscówki. Kiedy jestem sam, to prócz większej koncentracji na łowieniu i większego spokoju zdecydowanie mocniej docierają do mnie odgłosy natury. To nie jest przypadek, że to właśnie z samotnych wypraw mam najwięcej wspomnień wyjątkowego obcowania z naturą. Samotność sprzyja wsłuchiwaniu się w śpiew ptaków, samotny wędkarz ma mniejsze szanse spłoszyć stado saren, zobaczyć zająca, strzelić fotę dzikom. Samotny wędkarz ma wreszcie wodą tylko dla siebie.

Pstrągowanie, czyli sztuka samotności
Samotność ma to do siebie, że czasami ciężko samemu zrobić sobie dobre zdjęcie. Są na to jednak sposoby. To zdjęcie sprzed lat i wtedy miałem na to właśnie taki sposób, że prezentowałem rybę na ręce wyciągniętej przed obiektyw. Dziś na ryby jeździ ze mną malutki statywik, który znacznie ułatwia zrobienie dobrego zdjęcia. Zdjęcia są na tyle dobre, że dziś nawet, kiedy nad wodą nie jestem sam, to i tak zdjęcia robię z pomocą statywu i samowyzwalacza.

Rzecz nie jest w tym, że nie lubię się dzielić

Rzecz w tym, że cenię sobie skuteczność, bo tak, jak w grupie mamy większe szanse spłoszyć zwierzynę, tak oczywiście mamy również większe szanse spłoszyć ryby. Kręci mnie to, kiedy namierzę rybę i kiedy jej odpuszczę, by wrócić za godzinę albo dzień później, żeby spróbować się z nią znów. Rzecz również w tym, że łowię dość wolno, jestem z tych co są niewierni zasadzie, że pstrąg to ryba pierwszego rzutu i często na miejscówce zostaje dłużej po to, aby przerzucić kilka przynęt różnym sposobem prowadzenia. Przy takim założeniu nawet jeśli puszczę partnera przodem, to w paradę mu nie wejdę, jednak sam zostanę odcinkiem rzeki, który przed chwilą obłowił ktoś inny. Oczywiście nie wyklucza to kontaktu z rybami, jednak w znaczny sposób go ogranicza.

Zawsze można pójść w przeciwnym kierunku

Zgadza się i serdecznie polecam takie rozwiązanie samotnikom, którzy (na przykład) dalekie podróże na ryby chcą spędzić w towarzystwie lub chcą podzielić koszty paliwa. Takie łowienie, to już jednak właśnie wędkowanie w samotności. Ustalenia wymaga jedynie kto, gdzie pójdzie i o której godzinie przy samochodzie widzimy się spowrotem. Jeden z moich starych wędkarskich kompanów ma nawet tak, że zanim cokolwiek ustalimy, to ja już nie wiem gdzie on jest, a potem przez resztę dnia nawet nie odbiera telefonu. Nie wiem czy robi to przypadkiem, czy po prostu lubi wędkarstwo przeżywać tak jak ja. Nie wiem również czy ma świadomość tego, że czyni go to moim ulubionym wędkarskim kompanem. Czasami tylko, gdy wyląduję pięknego pstrąga i chcę dobre zdjęcie, to wolałbym, żeby odbierał telefon. Najczęściej jednak okazuje się, że i tak byliśmy od siebie za daleko.

Kiedy już jednak idziemy razem

Pstrągowanie, czyli sztuka samotności
Kolega obławia, ja czekam za jego plecami. Ruszę dopiero wtedy, kiedy da znać, że obłowił. Przy okazji zawsze można zrobić dobre zdjęcie 🙂 Warto zwrócić uwagę również na miejsce w którym stoi wędkarz. To ładnych kilka kroków od wody. Na tak malutkiej wodzie każdy niuans może okazać się kluczowy.

To w moim przypadku musi się zgrać kilka czynników i w zasadzie po kilku rzutach wiem, czy będzie mi się w tym duecie dobrze łowić, czy w takiej konfiguracji będziemy widywać się sporadycznie. Po pierwsze, jak wspominałem wyżej nie lubię się spieszyć, a łowiąc w parze tym samym brzegiem, widząc kątem oka kilka kolejnych miejscówek, gdzieś podświadomie kalkulujesz, którą obłowisz Ty, a którą partner. Dlatego wolę przyjąć zasadę, że idziemy razem i obławiamy miejscówki po kolei, ale czekający na swoją kolej nie wychodzi za plecy łowiącego w tym momencie i przechodzi za niego, na kolejną miejscówkę dopiero wtedy, kiedy ten wyjmie przynętę z wody i da znak, że uważa miejscówkę za obłowioną. Według mnie ma to bardzo duże znaczenie szczególnie na małych rzeczkach.

Na filmie oczywiście piękne pstrągi, ale rzecz również o tym, że da się pstrągi łowić „zespołowo”. Pod warunkiem, że zgraliście się z partnerem. Łowimy we dwójkę na malutkim ciurku. Są ryby, jest fajnie. Bo czasami klimat jest właśnie wtedy, kiedy jest towarzystwo, a czasami, gdy go nie ma. I jak tu zrozumieć wędkarza ? 🙂

Tyle, że znaczenie ma też dla mnie to, że na rybach lubię nie myśleć o niczym innym prócz ryb i zawsze szkoda mi czasu, a nawet wydaje mi się to lekko kuriozalne i groteskowe, aby ustalać jakieś zasady, albo kogoś instruować jak ma łowić, bo ja akurat tak lubię. Prościej mi po prostu wybrać samotność. Choć i tutaj mam szczęście, bo zupełnym przypadkiem trafiłem na Kompana z którym niczego nie ustalałem, a potrafimy i lubimy łowić ze sobą pstrągi „zespołowo”. Tutaj dochodzimy też do jeszcze jednej ważnej kwestii.

Kwestia charakteru

Można zaobserwować, że prawdziwie dobrzy wędkarze mają przeważnie mało do powiedzenia. Mało mówią, więcej robią, a przemawiają za nich złowione ryby. Często wystarczy tylko obserwować, nie trzeba nawet pytać, aby dowiedzieć się czegoś nowego i aby poszerzyć swoje wędkarskie horyzonty o nową wiedzę lub inny, skuteczny punkt widzenia. Ten typ jest raczej ostrożny w stawianiu stanowczych teorii, najczęściej wyciągniętych na podstawie dwóch wędkarskich wypadów lub ostatnich pięciu minut i nie narzuca się z tym jak i czym łowi. Na pewno zdarzyło Wam się kiedyś dostać dobrą radę: „ja to bym tu na Twoim miejscu gumkę założył” albo „widzisz, mnie się od początku wydawało, że one tutaj wolą tak”. Szczególnie szeroko uśmiecham się, kiedy wiem, że znawca nad tą wodą znalazł się pierwszy raz. Oczywiście moje obserwację nie są jedynie słuszną prawdą, jednak ja osobiście stronię od towarzystwa z którego jedna lub dwie ryby czynią wielkiego, wędkarskiego eksperta. Was dodatkowo przestrzegam, że to zjawisko dość powszechne dziś również w internecie. Tak. Właśnie tak, to oznacza, że duża część tego, co tam czytamy jest delikatnie pisząc – mało rzetelna.

Partner na pstrągach jest trochę jak partnerka w życiu. Wie, kiedy zniknąć, kiedy się pojawić, o czym gadać, kiedy milczeć. Mowa tutaj oczywiście o takich partnerach, którzy nie przewijają się potem w internetowych memach z podpisem: „Moja stara znowu gdera”, „Moja stara to czy tamto”, bo jeśli sam trafił bym na taką życiową partnerkę, to znów po prostu wybrałbym samotność. Ale to „popłynęliśmy” za daleko od wędkarstwa 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *