Tak, jak pisałem w ostatnim tekście, po wycieczce na San, trochę się zmartwiłem, bo nie dość, że nie połowiłem, to jeszcze wcale nie miałem ochoty wybrać się tam ponownie. Być może jest to ciągle jedyna woda w Polsce gdzie można złowić lipienia giganta, ale rachunek prawdopodobieństwa wypada coraz gorzej, a odległość i droga niestety nie zachęca do częstych takich wycieczek. Ostatnio pisałem też, że z lipieniem nie tylko w Sanie jest gorzej, ale również o tym, że Internety głoszą o malejącym pogłowiu lipienia w całym kraju.
Jakoś tak tak się złożyło, że ostatnio mam słabość do tej ryby, to i potrzebowałem znaleźć alternatywę dla Sanu i serio… było już całkiem blisko do zorganizowania wyjazdu nad Łupawę. Jednak, być może również droga na to wpłynęła, do wyjazdu nie doszło, ale wolny dzień (jeden z planowanych trzech 🙁 ) w pracy pozostał. W planach od dawna były odwiedziny jednej rzeczki w której jakiś lipienie ponoć nawet pływają, ale przede wszystkim jest tam znacznie bliżej. Zadzwonił Kumpel, sprawdziliśmy pogodę i ruszyliśmy.
Nimfa
Płytko – pomyślałem po pierwszym rzucie oka na wodę. Uzbroiłem jednak nimfę i poszedłem w górę rzeki w poszukiwaniu dołków i głębszych płani. Długo nie szukałem. Minąłem mostek, za mostkiem dołek, wrzuciłem nimfki, przytrzymanie i… siedzi pstrążek, chwilę później następny, następny i jeszcze następnych kilka. Zacząłęm kombinować z nimfkami, nie chciałem łowić pstrągów bo mają okres ochronny. Szukałem wzoru do którego skoczyłby jakiś lipień. Założyłem taką ze zdecydowanym zielonym akcentem i to już w ogóle był pstrągowy „armagedon” – z jednego dołka złowiłem z dziesięć ryb. Zmieniłem nimfę na bordową ze złotą główką, przepłynięcie, przytrzymanie i siedzi pierwszy lipień. Są jakieś wnioski, ale przyznaję, że niestety nie było też tak, że nie skakały do tej muchy pstrążki.
Sucha
Tymczasem mój Kompan uparcie łowił na suchą i o ile łowił mniej ryb, to łowił tylko lipienie. To mnie przekonało i chwilę później stałem już w wodzie ze zmontowaną suchą muchą. Lipieniowe podchody, to jest już „wyższa szkoła jazdy” i nie chodzi tutaj nawet o trudność w łowieniu tych ryb czy też płochliwość, ale o to, że w takim łowieniu wszystko jest wybitnie delikatne. Przypon koniczny kończy się grubością 0,10 mm, mucha uwiązana jest na haku 20 i po pierwsze ciężko ją zawiązać, po drugie ledwie ją widać na wodzie. No nic jak tak trzeba, to tak się łowi. Co jakiś czas faktycznie pojawiają się oczka, jednak mam wrażenie i to też potwierdził też mój Kompan, że jakoś zbierają mniej niż w Jego opowieściach sprzed godziny. Ja się tego nawet spodziewałem, że jak tylko pojawię się ja, to ryby znikną. Mimo wszystko dłubanie przyniosło rezultaty i kilka zbiórek udało zamienić się w brania. Sucha ma swój urok, ale musi być jednak spełnionych kilka warunków, jednym z nich jest niezbyt silny wiatr i niestety tego dnia popołudniu ten warunek nie został spełniony. Wiało jakby się uparło, żeby zrobić na złość. Musiałem wrócić do nimfy z nadzieją, że przed samym wieczorem wiatr jeszcze ucichnie.
Ryba dnia
Nimfa potwierdziła większą tego dnia skuteczność już po pierwszych podaniach much. Niestety łowionymi rybami większości były pstrągi, ale co jakiś czas trafiał się lipień. Jeden z nich był szczególnie ładny, to była ryba pod czterdzieści centymetrów i czuć było to już po samym holu. Dodatkowo trzeba oddać, że był to kardynał najpiękniejszej urody, a jego płetwa grzbietowa to prawdziwa fotograficzna perełka. Dzień miałem już zrobiony, a cały czas miałem nadzieję na piękny wieczór z suchą muchą. Ryby nie przestawały brać, niemniej w pewnym momencie ciężko łowiło się już nawet na nimfę. Napór wiatru na żyłkę potrafił wyrwać lekkie nimfy z wody, pojawiły się problemy z celnością podawania nimf, a jak problemy z celnością to i różnego rodzaju zaczepy. Po jednym takim sięgam za przyponówkę, aby związać nowy przypon i okazuję się, że został ostatni metr żyłki. To dopiero zaczęła się gimnastyka, urwanie lub splątanie przyponu w zasadzie skończyłoby moje łowienie bo tak się złożyło, że kolejny rozmiar jakim dysponowałem to 0,14 mm, a to na lipienie trochę za grubo. Przekonałem się, że z nożem na gardle człowiek jest w stanie rozplątać najbardziej skomplikowany węzeł, choć pod koniec dnia łowiłem już bardzo „zmęczonym” przyponem, to jednak dotrwałem do końca dnia.
Szedłem w dół rzeki, miejscówka po miejscówce czerpiąc z wędkowania olbrzymią radość. Być może dlatego, że z czasem ostatnio jest znacznie gorzej i rzadziej jestem ostatnio nad wodą, ale na pewno też dlatego, że znalazłem się w wyjątkowo pięknym i rybnym miejscu. Z ciekawością szedłem przed siebie zaintrygowany tym co spotkam za następnym zakrętem i żaden fragment rzeki nawet minimalnie mnie nie rozczarował. Okoliczne góry urokiem nie odstają od Bieszczad, rzeka ma charakter podobny do Sanu przy czym jest jednak trochę mniejsza. Po co przepłacać ? 🙂
Niestety przed samym zmrokiem wiatr zamiast ustać, to wzmógł się jeszcze mocniej. To przekreślało szanse na komfortowe łowienie na suchą Takie uroki jesieni, ale nie ma co marudzić. Do końca dnia dołowiłem już nimfą i trafiłem na sam koniec jeszcze nawet dwa kleniki, co wskazuje na dość urozmaicony rybostan w rzece. Pozostało jedynie żałować, że jesieniom dni nie są za długie, z drugiej strony odległość do łowiska na pewno pozwoli do końca roku jeszcze kilka razy pojawić się na miejscu. Raz, że w rzece po prostu się zakochałem. Dwa, że coraz bardziej intryguje mnie lipień. Trzy, że coraz mocniej cieszy mnie łowienie na muchę. Nie spodziewałem się, że po ponad dziesięciu latach styczności z tą metodą w końcu jednak złapie bakcyla. To dobrze, będzie mniej dylematów co robić z wędkarską jesienią.