Pierwsze ryby, które nasuwają się większości wędkarzy, gdy mowa o łowieniu z opadu, to sandacze. Przez lata utarło się, że opad to sandacz, a sandacz to opad. Moim zdaniem jest to stereotyp, wynikający ze skuteczności tej techniki w połowach zanderów – wiara w opad jest tak silna, że wielu wędkarzy nie szuka alternatyw, nie kombinuje z innymi metodami. Z drugiej strony złowione z opadu szczupaki, okonie czy inne ryby, traktowane są jak przyłów, bo przecież „jak łowię z opadu, to chcę złowić sandacza”. I nie można się z tym nie zgodzić, jeśli łowimy w wodach, które noszą miano sandaczowych. Dlatego też nie sposób mówić o tej metodzie w oderwaniu od łowienia sandaczy. Chcę jednak pokazać w tym tekście nieco szersze spojrzenie na możliwości jakie daje nam umiejętność posługiwania się tą techniką prezentacji przynęt.
Z czym nad wodę ? Wędka…
Klasyczne sandaczowe podejście do łowienia z opadu wiąże się też z tym, że łowimy z łodzi, dlatego wędzisko do łowienia tą techniką powinno być krótkie i sztywne. Kij od miotły, pała – takie określenia często pojawiają się w rozmowach, czy publikacjach prasowych na ten temat, gdy technika jeszcze nie była bardzo popularna. Później autorytety wędkarskie zalecały kije mocne, sztywne ale z czułą szczytówką, tak zwaną wklejką, która miała sygnalizować delikatne brania sandaczy. Obecnie kije od miotły i wklejki zostały zastąpione wędziskami, które są mocne, ale lekkie, czułe i szybkie. Dlaczego tak? Od wędziska i tak naprawdę od linki zależy to, jak jesteśmy w stanie poprowadzić przynętę.
Prowadzenie gumy, a zwłaszcza koguta, w klasycznym opadzie wymaga bowiem szybkiego podbicia przynęty. W czasach kiedy plecionki nie były tak powszechne i stosowano żyłki, tylko odpowiednio sztywne wędzisko pozwalało osiągnąć taki efekt. Wadą takiego rozwiązania była niska czułość zestawu, co w przypadku delikatnych brań sandaczy, utrudniało ich wychwycenie i w konsekwencji zacięcie. Receptą na to były więc sztywne, mocne wędziska z wklejką, na której można było obserwować najmniejsze potrącenia przynęty. Moc zestawu jest bardzo istotna z tej przyczyny, że sandacze mają bardzo twarde pyski i do ich skutecznego zacięcia, ta właśnie moc jest niezbędna.
Dzisiaj rynek oferuje wiele modeli wędzisk, które są szybkie, mocne i czułe, a więc zacinają sandacze i przekazują do ręki wędkarza subtelne brania, jednocześnie są lekkie, co zdecydowanie poprawia nasz wędkarski komfort. Przynęty jakich najczęściej używa się w klasycznym opadzie oscylują w rozmiarach 8 -10 centymetrów i gramaturze 10 do 20 gram. Przy czym są łowiska (albo wymagają tego ryby) że 10 gram to będzie oczko za dużo, albo że trzeba mocniej „łupnąć po dnie” przynętą cięższą niż 20 gram. To nam daje wskazówki co do ciężaru wyrzutu, jakim powinno dysponować wędzisko.
Kiedyś żyłka, dziś już tylko plecionka
Jak już wspomniałem, linka, a w zasadzie obecnie należy powiedzieć jednoznacznie – plecionka to kolejny bardzo istotny element zestawu do łowienia opadem. Główną jej cechą jest niska rozciągliwość, co pozwala na szybkie i wysokie poderwanie przynęty z dna w pierwszej fazie prowadzenia, następnie ułatwia kontrolę nad przynętą w najważniejszej fazie, czyli kiedy opada ona po podbiciu do dna. Ta cecha zdecydowanie poprawia również skuteczność zacięcia. Najodpowiedniejsze są plecionki o średnicach 0,12 – 0,14mm.
Plecionka w moim przypadku jest też najlepszym sygnalizatorem tego co dzieje się pod wodą – jest dla mnie echosondą i wskaźnikiem brań jednocześnie. Obserwując właśnie plecionkę – jej ruchy i napięcie – mogę odczytać jak ukształtowane jest dno, czy jest twarde, czy miękkie, a przede wszystkim czy coś interesuje się przynętą. Po kilku rzutach jestem w stanie ocenić czy opad przynęty nie jest zbyt długi, bądź zbyt szybki. W takich przypadkach zawsze zacinam, bo uwierzcie mi, że mimo super dobranego sprzętu, nadal nie każde branie czuć w łokciu. W obserwacji plecionki pomaga jej kolor – biały, żółty lub czerwony fluo. Odradzam czarny kolor, natomiast popularne zielone (moss green) nadają się, ale wymagają nieco większego skupienia, więc mogą męczyć oczy.
Kołowrotek nie jest bez znaczenia
Do kompletu potrzebny jest jeszcze kołowrotek, a ten w technice klasycznego opadu dostaje mocno w kość. Rozmiar 3000 – 3500 zwykle optymalnie wyważy zestaw. Jeśli będzie nienagannie układał plecionkę i miał dobry hamulec to wystarczy. Jakość kołowrotka wyjdzie na koniec sezonu – albo dalej będzie pracował płynnie i cicho (dobry znak), albo jego mechanizm straci swoją gładkość i bezszelestność, co będzie wiązać się z nowym zakupem.
Nad wodą nie taki diabeł straszny
Sprzęt skompletowany więc możemy zaczynać łowienie. Najwygodniej łowi się na stojąco wykonując rzuty przed siebie tak, żeby wędzisko było ułożone w jednej linii z plecionką. Po zarzuceniu w momencie kiedy przynęta wpada do wody, lub tuż przed jej uderzeniem w taflę zamykamy kabłąk i kasujemy luz na lince (2-3 obroty korbką), wędzisko trzymamy równolegle do tafli wody. Opadająca przynęta napręża plecionkę i luzuje ją po dotarciu do dna. Błędem jest pozostawienie otwartego kabłąka w tej fazie.
Po pierwsze przynęta w takim przypadku opada szybciej, po drugie nie naprężona plecionka nabiera dodatkowego luzu i po trzecie już w pierwszym opadzie może nastąpić branie, a otwarty kabłąk uniemożliwia jego wyczucie i zacięcie. Po opadnięciu przynęty na dno podrywamy ją i pozwalamy ponownie opadać na napiętej lince. Opad przynęty musi zawsze odbywać się bez luzu na plecionce. To jest kardynalna zasada i kontrolujemy to wybierając luz kołowrotkiem. Do tego potrzeba odrobiny wprawy, złapania odpowiedniego rytmu, szczególnie jeśli przynęta opada krótko, poniżej sekundy czyli na płytkich łowiskach, podczas łowienia ciężkimi główkami i przy szybkich, niskich podbiciach. Skoki przynęty można wykonywać na dwa sposoby.
Pierwszy to poderwanie przynęty z dna szybkim ruchem wędki, przy jednoczesnym zwinięciu kołowrotkiem plecionki, co przyspiesza start przynęty i kasuje luz. Od czerwca do pierwszych jesiennych większych ochłodzeń bardzo skuteczne jest jedno podbicie, czyli bardzo szybkie, agresywne prowadzenie polegające na pojedynczym dynamicznym ruchu wędziska z jednym obrotem korbki. Podwójne podbicie jest najbardziej uniwersalne, czyli dwa szybkie pociągnięcia wędką z dwoma obrotami korby kołowrotka. Drugi sposób, który polecam dla początkujących, to podbijanie przynęty tylko przy użyciu kołowrotka. W tym przypadku wędzisko należy podnieść lekko do góry, powiedzmy na „godzinę dziesiątą” i trzymając w jednej pozycji robić dwa lub trzy szybkie obroty korbką.
Brania najczęściej następują w trakcie opadania przynęty. Najfajniejsze są mocne kopnięcia, których nie sposób przegapić. Częste będą pstryknięcia lub puknięcia. Mogą się zdarzyć tez brania niewyczuwalne sygnalizowane nienaturalnym zluzowaniem plecionki, drgnięciem plecionki, wydłużonym lub zbyt krótkim opadem. Zdarzają się też brania z dna, kiedy przynęta opadnie na dno i ryba dopiero wtedy ją zassie. Znakiem tego jest opór przy próbie wykonania kolejnego podbicia. Każda, zaznaczam KAŻDA, taka sytuacja powinna być skwitowana mocnym zacięciem. W przypadku słabych, delikatnych brań ja wykonuję zacięcie nawet jak mi się coś wydaje.
Technika, a pora roku
Od października do końca sezonu, czyli kiedy woda zaczyna się wychładzać, opad powinniśmy spowalniać. Nasze ruchy nie powinny być już tak agresywne. Pojedyncze podbicie należy zastąpić podwójnym, a nawet potrójnym. Spowolnienie opadu możemy osiągnąć stosując nieco grubsze plecionki i przede wszystkim, zmniejszeniem ciężaru główek, którymi zbroimy przynęty. Na przykład, jeżeli latem na sześciometrowej wodzie używamy główek 20 do 25 gram, jesienią i na początku zimy wystarczy 17, a nawet 15 gram.
Techniką opadu łowię od prawie dwudziestu lat. Oczywiście na początku moim celem były głównie sandacze. Ostatnimi laty zauważyłem jednak, że to co kusi skutecznie do brań sandacze, jest bardzo dobrym sposobem na inne ryby. Zaczęło się od tego, że postanowiłem poszukać sandaczy w innych łowiskach niż te, o których wiedzą wszyscy. Spodziewałem się, że mogę znaleźć ryby pojedyncze, bądź w ogóle pozostać bez efektów. Gdzieniegdzie trafiałem sandacze, ale częściej okazywało się, że skutecznie łowię szczupaki i okonie. Przy czym szczupaki bywały małe, średnie, sporadycznie duże, zaś okonie rzadko mierzyły mniej niż trzydzieści centymetrów. Od tamtych doświadczeń zestaw do opadu mam ze sobą zawsze na łódce. Zabezpieczam go jedynie przyponem odpornym na szczupacze zęby i łowię.
Wielkość przynęt i ich obciążenie stosuję identyczne jak przy łowieniu sandaczy. Najlepsze wyniki mam na głębszych łowiskach, kiedy widzę na echosondzie, że drobnica grupuje się w ławice i stoi w pobliżu dna. Płytsze zbiorniki, zwłaszcza z czystą wodą, do pewnej głębokości są mocno porośnięte, co wyklucza łowienie z dna, ale wszędzie tam gdzie roślinność wodna nie występuje można i warto próbować łowić w opadzie. Dzięki temu klasyczny opad staje się uniwersalną metodą nie tylko na sandacze.
W moim poprzednim tekście pisałem, że trollingując za szczupakami w dobrych miejscach zatrzymuję się i obławiam je z ręki. Mając pod ręką zestaw opadowy, w pierwszej kolejności sięgam właśnie po niego. Branie szczupaka w szybującą przynętę nigdy nie jest subtelne. Łupnięcie jest zwykle mocne i nierzadko po takim braniu z gumowej przynęty zostają strzępy. Jeśli trafię na okonie, brania są delikatniejsze, ale zdarza się po kilka kontaktów w jednym prowadzeniu.
Łowienie tą metodą wchodzi w krew, zespala wędkę i zestaw z naszym ciałem, wyostrza zmysły, automatyzuje reakcje. Wędkarz, który opanował technikę opadu, biorąc do ręki zestaw zachowuje się trochę jak wiedźmin, który zażył swoje eliksiry, poprawił chwyt dłoni na mieczu i jest gotowy do walki z dziwadłami – podwodnymi zębatymi potworami.