Relacje z nad wodySpławik

Łowisko Besko

reklama

Łowisko Besko odkrywane batem…

Czasami dobrze jest wypłynąć na nieznane wody. Ciekawość popychała mnie w kierunku tych okolicznych, ale wciąż nieodkrytych i takim sposobem znalazłam się na trasie Sanok-Krosno, by zahaczyć o łowisko w Besku. O miejscu usłyszałam pierwszy raz kilka dni wcześniej i byłam ciekawa rozległej przestrzeni ukrytej wśród pól.

Łowisko Besko

Łowisko Besko

…to tak naprawdę kilka sąsiadujących ze sobą stawów, które przed laty pełniły funkcję wyłącznie hodowlaną, z przeważającym nastawieniem na produkcję karpia. Z czasem największy ze zbiorników o pow. 3ha został przekształcony i od 1999r. działa jako miejsce typowo rekreacyjno – wędkarskie. Pozostałe obecnie sprawiają wrażenie nieoczyszczanych i na pozór nieużytkowanych. Służą jednak do produkcji materiału zarybieniowego, natomiast w tak niedostępnym wydaniu kuszą swoją „dzikością”.

Zróżnicowane pod względem ukształtowania stanowiska, przyciągną ku sobie amatorów zarówno tradycyjnych metod, jak i tych mniej popularnych. Dodatkowym atutem jest obfitość gatunków z którymi można się tam zmierzyć. W głębinach swoje schronienie znalazły m.in: karp, amur, lin, okoń, karaś, sandacz czy szczupak. Preferowana jest tam zasada „złów i wypuść”, ale za odpowiednią opłatą można też zabrać rybę ze sobą. Ciekawą opcją jest dodatkowo możliwość wynajęcia sprzętu.

A na miejscu…

Łowisko ukryte jest wśród pagórków, szczęśliwie jednak bardzo dobrze oznaczone już od drogi głównej, więc dojazd nie stanowił większego problemu. Na początku przeraziła mnie mnogość zaparkowanych przed wjazdem samochodów. Wybór jednego z ogólnie wolnych dni nie był najlepszym terminem na takie odkrycia, bo na podobny pomysł wpadło znacznie więcej osób. Spore zaskoczeniem stanowiła dla mnie ilość przygotowanych stanowisk, bo były usiane bardzo gęsto, o wiele bliżej siebie niż znane mi dotychczas ułożenia, w sieci pojawiają się natomiast informację o tym, że jest ich przeszło 100. O ile w przypadku łowienia na spławik nie stanowi to większego problemu, o tyle przy methodzie ciężko rzucić, by nie przerzucić kogoś innego. Sama nastawiałam się mocno na spinning, ale miejsca przy zaroślach, którymi byłam zainteresowana, były już niestety pozajmowane. Ponieważ zakładałam taką ewentualność, zapobiegawczo spakowałam ze sobą dodatkowo bat, którego uroki dopiero od niedawna odkrywam.

Przypadkowy bat

Znacie ten stan, gdy chcecie komuś zrobić dobrze, ale przez niewielkie niedopatrzenie ostatecznie całość wychodzi średnio?! Ja znam. Kilka lat temu w ramach prezentu dla pewnej osoby miałam za zadanie zamówić wymarzoną bolonkę. Niestety kobieca natura skupiła się na innych atrybutach niż ten naprawdę ważny i zamiast bolonki dotarł bat. Jaxon Antriss hti 6m długo czekał na swoją kolej. Swoją pierwszą próbę podjęłam na pełnym składzie i nawet wyjęłam wtedy całkiem sporą rybę, ale jednak manewrowanie tak dużym rozmiarem mocno mnie zniechęciło, do czasu…

Miałam okazję sprawdzić się z czymś krótszym i nieco ponad 3m wersja mocno przypadła mi do gustu. Niestety, musiałam sobie poradzić z tym co posiadam, więc zdecydowałam się ostatecznie skrócić Antrissa o dwa ostatnie składy. Było to też poniekąd wymuszone ograniczonym miejscem na stanowisku, bo grobla w miejscu na które się dostałam miała niewiele ponad 1,5 m szerokości, z czego część służyła za przejście do kolejnych zejść prowadzących nad wodę.

Zestaw złożony ze spławika, który przed kilkoma laty był dostępny w sprzedaży (dedykowanego co prawda do łowienia na rzece), o wadze 0,75g przeznaczonego na małe i średnie uciągi z dość grubą antenką, głównej żyłki 0,14 oraz niewielkiego haczyka w roz. 18 , pozwolił mi na szczęśliwe wyjęcie kilku ryb.

Łowisko Besko

Cisza…

W moim przypadku szczęśliwie nie trwała zbyt długo. Po wygruntowaniu zestawu zabrałam się do „właściwych” działań. Dość stromy brzeg nie pozostawiał zbyt dużego pola manewru. Bez dodatkowego balastu usiadłam bezpośrednio na ziemi i oddałam się łowieniu. Tego dnia moim sprzymierzeńcem w walce o rybę była kukurydza konserwowa. Zanęciłam kilkoma ziarnami, nałożyłam na haczyk jedno i na tyle na ile potrafię, starałam się celować w nęcony punkt. Już w chwilę później poczułam mocniejsze podciągnięcie, a na bacie zagościła ryba. Pierwszy okaz dawał mi ewidentnie fory, bo niespecjalnie walczył , a właściwie oddał mi się wręcz bez wahania. Po nim pojawiło się kilka kolejnych, mniej lub bardziej walecznych karasi, zbliżonych do siebie wagowo. Przez pierwsze 30-40 minut udało mi się wyjąć sześć sztuk, po których nastała martwa cisza…

Czasami słońce nie jest sprzymierzeńcem

Dopóki słońce wychylało się zza chmur wyłącznie na chwilę, na stawie panowało względne poruszenie. Mniejsze okazy dawały się chętnie kusić i co rusz po tafli wody przesuwały się spławiki. W przypadku korzystających z innych metod mimo regularnego i obfitego nęcenia panowała niemal całkowita cisza. Właściwie w trakcie mojego pobytu nad wodą, chyba nic większego nie trafiło do żadnego z podbieraków. Chwilami na zacienionym, bocznym brzegu trafiał się średniej wielkości karp. Szczęśliwie każdy z nich wracał z powrotem do wody. W chwili największego nasłonecznienia nastał spokój. Nawet kukurydza, która dotychczas wyjątkowo skutecznie kusiła, okazała się być słabym przeciwnikiem w starciu z promieniami. Jedynym pomysłem jaki miałam w tamtym momencie było zwyczajnie przeczekać ten stan , zwłaszcza że mnie samej też mocno dawało się już we znaki siedzenie bez grama cienia nad głową.

A później nadeszła ciemność

Słońce ponownie ukryło się wśród chmur i nieśmiało zaczęły się pojawiać kolejne ryby. Tym razem na zachętę pojawił się u mnie jeden z mniejszych okazów. Liczyłam jednak na dalszy pozytywny rozwój sytuacji, aż tu nagle, stanowisko obok donęcono gotowanym ziarnem kukurydzy i zanętą. Widać było po pojawiających się na powierzchni wody bąbelkach, że przyciągnęło to większe ryby. Na dobre nie zdążyłam o tym pomyśleć, a mój bat zaczął się intensywnie uginać. Niestety tą nierówną walkę z całkiem przyzwoitej wielkości rybą przegrałam tuż przy brzegu, podczas (co biorę na klatę) nieumiejętnego podebrania.

Postanowiłam jednak tak łatwo się nie poddawać i już w chwilę później wrzuciłam do wody kolejnych kilka ziaren. Widocznie rybom jednak bardziej podszedł tego dnia słodki kukurydziany aromat, bo ostatecznie udało mi się wyjąć z wody kolejnych kilka karasi. Co ciekawe zupełnie niedaleko jakaś para również podejmowała spławikowe wyzwanie, z niemal takim samym efektem.

Łowisko Besko

Zmiany są dobre

Czasami warto zmienić otoczenie, chociażby po to, by samodzielnie „spróbować” się w nowej, niekiedy mocno dynamicznej, sytuacji. Dla mnie wizyta na łowisku w Besku była jednocześnie najdłuższym, a już na pewno najbardziej owocnym obcowaniem z batem. Praca z tego typu wędziskiem mocno mi odpowiada, chociaż mam świadomość, że na ten moment większy okaz byłby dla mnie zwyczajnie zbyt ciężkim wyzwaniem, zwłaszcza przy tak delikatnym (jak na początkującą i nieobytą z tematem) zestawie. Brak możliwości „popuszczenia” ryby na żyłce, co ma miejsce w przypadku kołowrotka, jest ciekawym doświadczeniem, mocno wymagającym przy bardziej narowistych sztukach. Mocno kuszącą opcją jest powrót w to miejsce, może na inne stanowisko, a już na pewno w jakiś mniej oczywisty dzień, tak by można było się nim nacieszyć w spokoju.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *