Relacje z nad wodySztuczna Mucha

Łowienie lipieni na Sanie

reklama

Wędkarze w Polsce mają tendencję do marudzenia na rodzime łowiska. Nie ma ryb, brzegi zaśmiecone, a gdzie indziej zawsze piękniej i lepiej. Coś w tym jest, bo faktycznie wiele naszych wód jest źle zarządzania, a chwiejna gospodarka zarybieniowa w której dominuje karp, to obrazek dużej części naszych wód.

Relacja fimowa. Zapraszam do przeczytania i oglądania =)

Polacy mają jednak (prócz marudzenia) jeszcze jedną ważną cechę – potrafią sobie radzić i kombinować. Stąd przyszedł moment, kiedy powstało w naszym kraju wiele łowisk specjalnych. Takich, gdzie za łowienie trzeba dodatkowo zapłacić, ale i takich, gdzie ryb jest dużo i w przeważającej większości nie można ich zabierać. Jednym z takich łowisko jest odcinek specjalny rzeki San. Łowisko nie byle jakie, bo uważane przez wielu wędkarzy przez jedno z lepszych miejsc połowu pstrąga i lipienia, nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Właśnie na tym pięknym łowisku miałem okazję spędzić jeden piękny, listopadowy dzień.

Łowienie lipieni na Sanie
San o poranku

Późna jesień, to doskonały okres polowania na lipienie, kiedy zestawimy to z dużą ilością tej ryby w łowisku, to 350 kilometrów, które musieliśmy pokonać na łowisko, nie było dla nas specjalnym problemem. Na łowisku pojawiliśmy się jeszcze przed świtem i widok tej rzeki, na tle bieszczadzkich pagórków w jesiennej szacie i porannej mgiełce potrafi zachwycić. Mnie jednak same okoliczności przyrody nie wystarczają. Na ryby jeżdżę po to, by je skutecznie łowić. Potrafię docenić okoliczności wędkarskie, jednak do pełni szczęścia potrzebuję jeszcze żerujących ryb i te dopisały w zasadzie od razu, choć nie do końca te, po które nad wodą się pojawiliśmy. Od pierwszych przeprowadzeń moich nimfek łowiłem niewielkie pstrążki…

Jesienią, uwaga na pstrąga

I tutaj uwaga, bo z jednej strony listopad, to świetny okres na lipienie, ale jednocześnie miesiąc w którym, w naszych wodach trze się pstrąg potokowy. Po pierwsze rzeki typu San, Raba, Skawa czy Dunajec wymuszają na nas brodzenie, więc należy robić to ostrożnie, by przypadkiem nie stanąć na tarlisku. Po drugie starajmy się łowić tak, by wyeliminować brania pstrąga. Stosujmy małe przynęty lub łówmy z powierzchni, co niecałkowicie, ale w jakiejś mierze powinno ograniczyć brania ryb w kropki. Jeśli już zapniemy pstrąga, obchodźmy się z nim delikatnie, odczepiajmy je w wodzie.

Łowimy na Sanie

Ja swoje polowanie zacząłem od malutkich nimfek na hakach w rozmiarze 20 i przyponie 0,10 mm. Pierwsze promienie słońca przegoniły znad wody mgłę. Nad wodą zrobiło się ciepło i przyjemnie, pod wodą zaczęły się pierwsze łamigłówki, bo brania ustały. Rozwiązanie przyniosło uwiązanie innych muszek. Łowiłem na krótką nimfę, więc znów sięgnąłem po malutkie „pedałki” i pierwszą rybą, którą zapiąłem był całkiem ładny pstrąg. Byłem niemal pewny, że skończy się to zerwanym przyponem, jednak udało mi się szczęśliwie go wyholować. Pstrągi z Sanu są równie pięknie ubarwione, jak lipienie. Kto wie, czy nie pojawie się tutaj również wiosną lub latem, pomimo, że sporo bliżej mam nad Skawę czy Dunajec.

Rankiem łowiliśmy w okolicy wiaty Vision. Wzdłuż brzegu na którym stoi wiata, ciągnie się tam długa głęboka rynna. Rynna pełna ryb, ale i bardzo popularna wśród wędkarzy. Nie jest to dziwne, bo można tam pięknie połowić pstrągi, lipienie, ale i głowacice. Tą ostatnią w naszej obecności przez kilka minut na kiju miał łowiący w okolicy wędkarz, jednak zbyt cienki przypon nie dał szans na skuteczny hol. Drugą zaletą tej rynienki jest jej głębokość. Generalnie na Sanie przeważają rozległe i płytkie płanie, piękne miejsca dla kogoś, kto chce połowić suchą muchą. Ta miejscówka natomiast daje szanse połowić nimfą głębiej, a głębsze dołki to magnes (kryjówka) dla dużych ryb, a jak dla ryb, to i dla wędkarzy, dlatego… w niedzielę około południa było nas tam około dwudziestu szukających szczęścia.

Łowienie lipieni na Sanie
Duży pstrąg na przyponie 0,10 mm

Zmiana miejsca i metody

Tłum pod wiatą po prostu wygonił nas poszukać innej miejscówki. Wylądowaliśmy jakieś dwa kilometry niżej, na rozległej płani pod zakładem karnym. Słońce operowało już całkiem mocno. Piękny obrazek, kiedy na przelewającej się przez kamienie wodzie, duże pstrągi „aportował” wyskakując całe nad wodę. Na spokojniejszej wodzie obserwowaliśmy natomiast subtelne oczka lipieni.

Zapowiadało się obiecująco, tymczasem, aby zmusić ryby do pojedynczych brań, umęczyliśmy się potwornie. Nie działała sucha, nie działało większość nimfek z mojego pudełeczka. To były dobre dwie godziny, które zasiały w naszych głowach dużą niepewność, a ta kiedy miesza się ze zrezygnowaniem, to normalny człowiek bliski jest kapitulacji. Nikt z wędkarzy, szczególnie takich, którzy na ryby jechali cztery godziny, nie jest jednak normalny, dlatego opatrzyliśmy rany na naszych moralach i pojechaliśmy z powrotem pod wiatę Vioson, by zmazać plamy na naszych honorach.

Znów pod wiatą, znów w rynnie

To był strzał w dziesiątkę. Kiedy my wychodziliśmy z samochodu, większość łowiących się do nich pakowała, kończąc łowienie. Z jednej strony cała woda będzie dla nas, z drugiej strony, na myśl o tym, ile osób przełowiło tę wodę tego dnia, ogarniały mnie wątpliwości. Na każdej wodzie przecież ryby da się przepłoszyć. Pomyślałem jednak, że jeśli rano jeden z wędkarzy mógł skusić do brania głowacicę, po tym jak to miejsce przełowiło kilku innych wędkarzy (w tym ja), to teraz ja mogę skusić ładną rybę, tym bardziej, że woda miała dobre pół godziny, by od tłoku odpocząć.

Półmetrowy lipień

Dobór przynęt okazał się trafny, a wątpliwości nieuzasadnione. W pierwszych przeprowadzeniach nimfek miałem pierwsze brania. To niesamowite, że ryby, które prawdopodobnie widziały tego dnia już wszystko, ciągle były skore do żerowania. Zastanawiałem się wręcz nad tym, ile ryb, żerujących w tej rynnie, zostało złowionych dziś kilka razy.

Moje rozmyślania przerwało kolejne przytrzymanie spływających nimfek, żyłka nawet dość zdecydowanie wjechała do wody, a branie było delikatnie wyczuwalne na wędce. Po zacięciu napadły mnie dwie myśli. Pierwsza, że ryba jest duża. Druga, że przypon związany jest z fluorocarbonu o grubości tylko 0,10 mm. Po chwili wiedziałem już, że zapiąłem wielkiego lipienia. Po kolejnej chwili i kilku młynkach ryby, wprowadziłem ją do podbieraka.

Nawet nie wiecie, (a może wiecie ?) jak jedna taka ryba może zmienić optykę na taki wyjazd. W kilka minut wędkarski dzień zamienił się z mocno średniego w całkiem dobry. Nie każdego dnia w końcu łowi się półmetrowe lipienie, nawet na tak kapitalnym łowisku, jakim jest San. Po kilku fotkach ryba wróciła do wody, a nam zostało jeszcze jakieś dwadzieścia minut do zmroku i ryby ciągle brały, tyle tylko, że już same niewielkie.

Łowienie lipieni na Sanie
Piękny lipień wraca do wody.

Fart czy przynęta ?

Złowienie takiej ryby w miejscu, w którym tego dnia łowiło już wielu wędkarzy zmusza do refleksji. Według mnie mogą być trzy alternatywne powody takiego sukcesu. Po pierwsze lipienie, to ryby, które może nie są płochliwe, ale na pewno są wybredne i czasami po prostu trzeba trafić z muchą, a tutaj dużą rolę mogą grać niuanse. Po drugie mogłem trafić na porę dnia, ten moment, kiedy ta ryba żerowała. Wcześniej mogły jej pływać nad głową różne smakołyki, ale ona po prostu nie miała ochoty jeść. Po trzecie mógł to być zwykły fart, który zawierał w sobie mieszankę dwóch pierwszych czynników.

Łowienie lipieni na Sanie
W takim krajobrazie łowimy na Sanie.

San, to miejsce magiczne. Woda pełna ryba i piękne okoliczności natury. Połowiliśmy dobrze, ale do pełni szczęścia brakło większej aktywności lipieni. Gdyby te jeszcze chętniej jadły z powierzchni i reagowały na suchą muchę, to byłaby to kwintesencja wędkarstwa muchowego. Jest coś jeszcze – magnes. Po prostu nie mogę się doczekać kolejnego razu na tej wodzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *