Sezon podlodowy powoli się rozkręca. Zima w tym roku nie bardzo chce obdarować nas dużym mrozem i niestety większość zbiorników nie ma wystarczającej pokrywy lodowej do swobodnego łowienia. Musimy szukać po całym Podkarpaciu zacienionych łowisk na których pozostał lód sprzed poprzedniego roztopu i ostatni większy mróz zrobił z jego pomocą solidną warstwę umożliwiającą bezpieczne poruszanie się.
Zaczynamy łowienie…
Na głębszych żwirowniach płocie coraz lepiej reagują na nęcenie i łowienie ich seriami po kilka sztuk z przerębla staje się dość systematyczne. Utrudnia to znacznie przeźroczysty lód, który zmusza nas do zachowania szczególnej ostrożności w doborze koloru kombinezonu, gdyż każdy kolorowy, odblaskowy element działa niczym syrena alarmowa. Bardzo wygodnym rozwiązaniem jest kawałek folii budowlanej lub zwykła stara cerata ze stołu. Rozkładamy jak dywanik i już jesteśmy dla ryb niewidoczni na ich suficie. Jest to “stary numer” podlodowy , ale jak bardzo skuteczny musicie sami spróbować. Ciemna powierzchnia daje rybom schronienie i stają się bardziej ufne. Chętniej pobierają naszą przynętę i mniej się płoszą.
Przyłowem podczas płociowych batalii stają się pojedyncze leszczyki, które wymagają trochę innego podejścia ze strony taktycznej niż czerwonookie amatorki ochotek. Czasami pomiędzy płotkami zapędzi się spory okoń, który ponad wszystko lubi pojedyncze grube ochotki opadające na dno.
Poszukując podwodnej górki która oddzielona była od 4-ro metrowego blatu sporym stokiem trafiłem na stadko płoci. Powoli odławiałem je systematycznie puszczając szczypty jokersa na przemian z drobinkami zanęty spożywczej. Płocie dość chętnie pobierały przynętę z 3 milimetrowej mormyszki w kolorze patynowego srebra, która jest niezwykle skuteczna gdy łowi się je z opadu. Uzbrojona w cienki druciany haczyk nr 18 była idealna, żeby odpowiednio zaprezentować płotkom 2-3 dorodne ochotki. Płotki na początku bardzo dobrze reagowały na szybkie zejście do dna i lekki 10 cm skok w górę przynętą. Później już trzeba było powiększyć repertuar podlodowych zagrań do “mrygania” i łowienia “schodami”.
Kiedy już zaczęły poważnie grymasić, a donęcanie nie pobudzało ich zmieniłem mormyszkę na moją ulubioną miniaturkę 2+1,5mm w kolorze miedzi z haczykiem 22 . Jej wielkość zwolniła opad, a haczyk wymusił stosowanie jako przynęty 2 małych ochotek lub jednej większej zapiętej “w pół”. Przyniosło to znaczną poprawę w braniach, a jedno z kolejnych brań przyniosło w ⅔ wody sporą rybę. Po pierwszych odjazdach we wszystkie strony myślałem, że trafiłem ładnego pasiaka, ale zbyt energiczne kółka budziły mój niepokój.
Na wędkę miałem nawinięty 0,07 mm fluorocarbon, który w doświadczonych rękach pozwala na walkę ze sporymi okoniami, ale ta ryba zachowywała się co najmniej niekonwencjonalnie. Po kilku minutowym holu, przez przezroczysty lód ujrzałem złotą poświatę i już wiedziałem, że na drugiej stronie żyłki jest mały wąsaty rozbójnik. Tak trafiłem pierwszego karpika tej zimy. Niewielka niespełna kilogramowa ryba dała mi mnóstwo zabawy podczas holu.
Nęcenie
Planując następną wyprawę wspólnie z Grześkiem postanowiliśmy wymieszać zanętę Matchpro Top Gold Duża Płoć z glina team river w proporcji 1-1. Dlaczego taki wybór? Już pisze…
Zanęta “Duża Płoć” ma dość spore frakcje, które robią w wodzie sporo zamieszania i świetnie wyglądają na ciemnym tle z gliny. Jej słodka waniliowo czekoladowa nuta zarówno dobrze wabi płocie jak i karpie.
Nasze nęcenie było zróżnicowane. Grzesiek podawał zanętę w sklejonych kulach do przerębla, ja używałem zanętnika i otwierałem go metr nad dnem. Wewnątrz znajdowała się mała, mocno sklejona kula miksu z niewielka ilością jokersa i wszystko to uzupełnione było do pełna luźną mieszanką która miała zrobić chmurę. Obłok z zanęty miał zwabić drobnice, która wyjadając drobiny robiła by zamieszanie w łowisku wabiąc tym niewielkie ciekawskie karpie. Leżące na dnie kule za zadanie miały przetrzymać większe ryby w łowisku. Tyle z teorii 😉
W praktyce wyglądało to tak, że wywierciliśmy po 4-5 otworów i przygotowaliśmy “bazy” na 4 metrowym blacie w pobliżu górki i następnie udaliśmy się w inny rejon poszukać dorodnych płoci.
Po obwierceniu dwóch wytypowanych miejscówek, złowiliśmy kilka małych okoni i postanowiliśmy wrócić w pierwsze “bazy”.
Sprzęt
Sprzęt jaki przygotowaliśmy do łowienia był dość delikatny jak na grubsze ryby, bo takimi można z lodu nazwać około kilogramowe okazy. Na moja mormaxy mam nawinięty 0,07 mm fluorocarbon i założyłem najmniejsze mormyszki o których pisałem wyżej, drugi rodzaj bałałajek miał już mocniejszą żyłkę 0,097 mm M1 Matchpro i na końcu zawiązana była złota mormyszka 2,5+1,5 mm z haczykiem 18. Jan na moje łowienie to bardzo mocny zestaw, który używam do łowienia największych okoni i leszczy.
Łowimy
Po przyjściu do bazy wpuściłem delikatny zestaw, mormyszka spokojnie zeszła do dna i nagle kiwak się wyprostował…Reakcja to zdecydowane zacięcie i przyjemny ciężar na końcu zestawu. Po kilkuminutowym holu na tafli wylądował pierwszy wąsaty.
Zagwizdałem na Grześka, który obławiał drugą bazę pod brzegiem.
Po pierwszym braniu zapanowała cisza, obławialiśmy po kolei wszystkie odwierty, ale niestety bezskutecznie. Postanowiłem zmienić wędkę na tę ze złotą mormyszką.
Przyniosło mi to delikatne otarcie i puste branie, dołożyłem 5 ochotek i położyłem przynętę na dnie. Kiwak lekko się podniósł i charakterystycznie zafalował. Zdecydowanie zacięcie i następny karpik dawał dobrze popalić tym razem na mocniejszym zestawie.
Po kolejnym holu nastąpiła cisza, więc do naszej taktyki musieliśmy wprowadzić lekkie korekty. Donęciłem pobliską dziurę zanętnikiem w którym z około 1,5 metra nad dnem puściłem w łowisko 3 kule. Łowiłem jeszcze chwilę w pierwszym odwiercie. Gdy przeskoczyłem na prawo od razu branie i następna ryba. Grzesiek dosypał mocno i otworzyła się woda. Złowił kilka ryb z rzędu.
Najskuteczniejsze okazało się donęcanie otworu po wyholowaniu ryby i przeskoczenie na nęcony wcześniej. Ta taktyka dała nam po kilka ryb, a zabawę zabrał nam przechodzący front, który jak ręką odjął dosłownie wyłączył karpie.
Nie pomogła zmienianie mormyszek, głębokości i donęcanie – karpie po prostu odpłynęły z łowiska.
Donęciłem jeszcze czystą ochotką i po kilku minutach z pierwszego odwiertu zaciąłem sporą rybę. Duży opór i mocny odjazd dał mi złudne odczucie, że mam kolejnego karpia. Po kilku próbach podniesienia do góry w przeręblu pokazał się piękny garbus. Sytuacja zupełnie odwrotna niż pierwszego dnia, gdy zamiast okonia przypałętał się karp.
Tego dnia złowiłem jeszcze jednego przyzwoitego pasiaka i gdy zrobiło się cicho, nagle odpaliły się płotki. Pojawiły się znikąd. I to jest najpiękniejsze w wędkarstwie podlodowym.
Nigdy nie wiemy co nas spotka na lodzie!