Relacje z nad wody

Dylematy pstrągarza, czyli letnie, przedtarłowe liny

reklama

Jak co roku, w okolicy czerwca, przychodzi taki czas, że na chwilę odstawiam spinning, biorę do ręki spławikówkę i ruszam nad jeziorko w poszukiwaniu spasionych, letnich prosiaczków. Oliwkowe ryby, często o czerwonym zabarwieniu oczu, które nazywam właśnie „prosiaczkami”, to oczywiście liny. W mojej hierarchii wędkarskich trofeów, to ryba numer dwa, zaraz po pstrągach. Natomiast w letnie dni często mierze się z dużym dylematem nad jaką wodę ruszyć i jakie ryby łowić.

Dylematy pstrągarza, czyli letnie, przedtarłowe liny
Piękna oliwkowa rybka o czerwonych oczkach.

Po pierwsze: Krajobraz

Generalnie nie da się odmówić uroku większości pstrągowych rzeczek. Z rozpędzającym się latem jest jeszcze ciekawiej, brzegi rzeczek coraz mocniej zarastają, a łowienie pstrągów robi się jeszcze piękniejsze, ale i trudniejsze, szczególnie w kwestii przedzierania się przez brzegowe gęstwiny. Wtedy, mimo mojego upartego pstrągowego instynktu, przychodzi właśnie czas na to, by na chwilę usiąść i odpocząć od tego na malutkim krzesełku nad linowym jeziorkiem. Nagle okazuje się, że wcale nie jest mniej pięknie, bo linowe łowiska, to często usłane lilią i spowite trzciną leśne jeziorka. Tam również da się czerpać energię z natury, przyrody i kołysającego się spławika. To właśnie piękny krajobraz i klasyczne spławikowe łowienie jest dla mnie magnesem numer jeden, który ciągnie mnie do tego mniej aktywnego wędkowania.

Magia letniego pstrągowania w wersji filmowej. Piękna rzeka, piękny poranek, spotkanie z bobrem, pokrzywy i inne krzaki ponad głowę, a przy tym piękne i silne letnie kropkowańce. Takie właśnie jest letnie wędkarskie życie pstrągarz 🙂

Po drugie: Emocje

Na pstrągach mamy skradanie się pod miejscówkę, czasem brania w postaci tylko delikatnego szarpnięcia przynętą, czasami ryba powtórzy, a czasami nie. To wszystko działa jak narkotyk, dodając do tego terytorialną naturę pstrągów potokowych, to fakt, że mieliśmy branie w konkretnym miejscu daje nam szansę na złowienie tej ryby kolejnym razem. Jak już w końcu uda nam się go zaciąć, to emocje dyktowane walecznością tego gatunku podczas holu pięknie dopełniają całą gamę powodów dla których łowimy pstrągi.

Na linach jest podobnie, ale jednak inaczej. Po pierwsze nigdzie nie musimy się skradać. Oczywiście łowiąc na spławik kilka metrów od brzegu powinniśmy zachować ciszę, ale jak już się na stanowisku znajdziemy, to wystarczy po prostu cierpliwie czekać, zbytnio przy tym nie hałasując. Prawdopodobnie mniej istotna będzie też celność rzutów, nie będzie trzeba na klęczkach rzucać na centymetry pod zwalisko, czy stojąc kilka metrów do wody próbować skusić rybę z dystansu. Na linach typujemy jedną miejscówkę i ewentualnie, kiedy są oznaki żerowania na powierzchni, to przesuwamy spławik tam, gdzie na powierzchni widzimy bąble. I właśnie wtedy się zaczyna. Są bąble, są emocje, a gdy lin zaczyna bawić się przynętą, to te mogą być ciężkie do opanowania. Zabawę lina widzimy oczywiście na spławiku. Delikatne przynurzenia, lekkie odjazdy w różne strony bez gwałtownego brania potrafią wywindować wędkarskie ciśnienie na najwyższe poziomy, a często kończy się to i tak, że ryba zostawia przynętę lub nasze zacięcie nie jest skuteczne.

Magia letniego spławika. Jak metoda spławikowa, to dla mnie właśnie liny. Też pięknie, też emocjonująco. Zagadnienia poruszone w tekście do obejrzenia w wersji video.

Liny są bardzo silne

Kiedy uda nam się już skutecznie zaciąć, to możemy spodziewać się dużej wędkarskiej wojny. Lin, to bardzo silna ryba, która potrafi zaciekle walczyć już nawet przy średnim swoim rozmiarze. Kiedy łowimy w okolicy moczarki, trzciny lub innych przeszkód powinniśmy być gotowi, aby natychmiast po zacięciu rybę zatrzymać, aby mieć szansę to zrobić, musimy zastosować odpowiedni sprzęt. Żyłka główna w przedziale 0,20-0,24 mm nie będzie przesadą. Przypon „dwa oczka” cieńszy, to zestaw, który powinien nam to zagwarantować. Tym bardziej kiedy pod wodą ryby mają sporo kryjówek możemy spodziewać się, że lin wraz z naszą przynętą właśnie w takiej „norze” się schowa, stanowiąc po zacięciu tępy zaczep.

Lin o długości 40 cm, to już ładna wędkarska zdobycz, która da nam podczas holu całkiem dużo frajdy. Jednak każdy centymetr w górę przy okazji tego gatunku może znacznie wpłynąć siłę ryby. 45 centymetrowy „prosiak” to już inny kaliber siły. Półmetrowy lin, to już mocarz.

Oczywiście zastosowanie odpowiedniego haka ma również duże znaczenie. Ten musimy oczywiście dostosować do wielkości i rodzaju przynęty, ale również do wielkości ryb, które zamierzamy łowić. Mały hak w dużym rybim pysku, to nierzadko puste zacięcie. Kiedy łowię liny, to stosuję grube ziarno w postaci cieciorki, rzadziej kukurydzy, do tego typu przynęt stosuję haki w zakresie numeracji 4-6.

Wielkość przynęty

Tutaj znów znajduję podobieństwa do łowienia pstrągów. Łowiąc ryby w kropki raczej stosuję duże przynęty, przy łowieniu linów również wychodzę z podobnego założenia. Oczywiście duża przynęta, to dość skuteczna selekcja wielkości ryb, jakie będziemy łowić. W wypadku linów to podwójnie istotne, bo często łowiąc na robaki, a czasem i na kukurydzę, ciężko przebić się z przynętą przez stado drobnej wzdręgi czy płoci. Do dużego pojedynczego ziarna lub kilku mniejszych na dużym haku drobnica nam się po prostu nie dobierze. Dodatkowo jest we mnie wędkarskie przekonanie, które podpowiada mi, że duże ryby lubią duże kąski, wychodząc z założenia, że jak już wziąć się za jedzenie, to raz a dobrze.

Prostota zestawu

Wyżej wspomniałem już o grubości żyłki, wielkości haka i uważam, że ta solidność mojego linowego zestawu rybom w żaden sposób nie przeszkadza. Kiedy używałem cieńszych żyłek i lżejszych spławików nie widziałem specjalnie większej różnicy w ilości brań. Dlatego właśnie lepiej postawić na solidność i pewność, niż potem rozpamiętywać nieudane hole sporych ryb. W budowie zestawy stawiam również na prostotę. Najczęściej łowię 1,5 – 2 gramowym, przelotowym spławikiem, który jest stopowany przed przyponem przelotową łezką i jedną małą śrucinką. Nie stosuję krętlika, a przypon z żyłką główką łączę za pomocą pętelek. Istotną sprawą jest długość przypony. Istnieje taka teoria w łowieniu linów, że skuteczniejsze w przypadku tego gatunku bywają metody gruntowe, których zaletą jest fakt zatopienia żyłki i możliwości położenia na dnie dużego jej odcinka przed haczykiem. W metodzie spławikowej nad obciążeniem wyważającym spławik żyłka idzie pionowo do góry, co bez wątpienia ma znaczenie przy połowie bardzo płochliwych ryb. Dlatego z pomocą tutaj może przyjść długość przyponu, która znów musi być kompromisem między tym jak daleko uda nam się położyć przynętę od podejrzanie dla ryb zanurzonej żyłki, a sygnalizacją brań. Na zbyt długim przyponie na prawdę możemy niewiele zobaczyć, szczególnie przy tak delikatnie pobierających przynętę rybach, jakim są liny. Długość mojego przyponu to najczęciej około 40 cm.

Wschód słońca nad pstrągową rzeką czy wschód słońca nad pięknym jeziorkiem to według mnie dylemat i rozterka, która może nie mieć jednego dobrego rozwiązania. „Raz tu, a raz tu” też może się nie sprawdzić, bo przecież zawsze dobrze tam, gdzie nas nie ma. Na szczęście jest jeszcze coś takiego jak wędkarska intuicja, wędkarski kaprys. Pamiętajmy tylko, żeby przy tym, aby przy tym nie analizować za dużo, a czasami po prostu przeżywać wędkarstwo takim, jakie jest. Skłamałbym piszcząc, że wędkarstwo nie lubi statystyki. Lubi, i dobra analiza może zaprowadzić nas do nieprzypadkowych sukcesów, jednak polecam czasami usiąść i… po prostu połowić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *