Nareszcie nastał maj 🙂
Woda na Sanie powoli wraca do normy, robi się przejrzysta i szybko nagrzewa. Coraz większe rójki owadów pokazują nam miejsca gromadzenia się kleni, a szybsze rynny stają się stołówkami ryb dla których niejednokrotnie straciłem głowę.
San to królestwo świnek, kleni, brzan i cert. Wszystkie występują w miarę podobnych miejscówkach więc często stanowią przyłowy podczas połowów wybranych gatunków.
Siedziałem tego popołudnia w pracowni i majstrowałem przy szczytówkach do feedera. Rozmyślając w międzyczasie o wędkarskich planach nagle uświadomiłem sobie, że jest już 17 maja, a ja jeszcze nie byłem na świnkach…
Dwa dni temu skończył się okres ochronny więc wędkarska etyka pozwala sumieniu wybierać się nad wodę z nastawieniem typowo świnkowym.
Sprzęt
Porwałem więc moje 12-sto stopowe Barbelle – kije mocne , bo 100g koszyk to dla nich żadne obciążenie. Lubię je, bo to kije dwuskładowe i mają doskonałą dynamikę oraz sztywność gdy stoja na podpórkach. Szczególnie ważne jest to gdy łowimy w uciągu. Wędzisko nie może się nam “kiełbasić” i wyginać całe stojąc na podpórkach. Kij na rzeke musi mieć swój zapas – na podpórce musi stać sztywno, a ugina się jedynie sama szczytówka. Tak wygląda to z mojej perspektywy 35 lat spędzonych nad rzeką…
Co do zestawu – używam koszyków w przedziale 45-90 gram co stanowi bardzo solidne obciążenie podczas wyrzutu. Często stosuje koszyki z metalowymi “wąsami” – pomaga to zapobiegać przesuwaniu się zestawu po dnie, a tym samym ogranicza nasze straty. Ciężar zestawu rekompensuje używaniem feeder gumy.
Ze względu na przejrzystość wody w Sanie grubość przyponu ma ogromne znaczenie. Pomimo kamieni na dnie i mocnego nurtu 0,13mm to według mnie rozsądny kompromis pomiędzy mocą, a delikatnością. Długi minimum metrowy przypon zakończony cienkim, ale nie małym haczykiem jest idealnym uzupełnieniem zestawu. Najbardziej lubię haki Drennan Carbon Match w rozmiarze 14. Są w sam raz na trzy grube białe robaki – świnkowy przysmak.
Ruszamy nad San
Zapakowałem sprzęt do samochodu, oczywiście moje psisko wskoczyło na siedzenie – ryby bez niego to nie to samo. Zawsze dodatkowe atrakcje podczas łowienia. Zasiadki z kudłatym przyjacielem mają wyjątkowy urok.
Ruszyliśmy w górę rzeki i powoli typowałem najlepsza miejscówkę. Decyzja padła na wysoki brzeg z rynną zaraz pod nim z mocnym uciągiem i zwolnieniem wody przy samym brzegu.
Powoli rozłożyłem mój trójnóg – doskonała alternatywa zamiast klasycznych podpórek szczególnie na żwirowych twardych brzegach, gdzie wbicie czegokolwiek graniczy z cudem.
Na łowienie przygotowałem 0,5 litra białych robaków, 3 kilogramowy worek Top Class Rzeka z Matchpro. Jest to mój rzeczny numer 1 słodka , dość gruba zanęta o owocowym zapachu. Przysmak kleni , cert i świnek. Zawsze nawilżam ją kilka godzin przed łowieniem, gdyż niesamowicie “pije” wodę. Lubię gdy jest dobrze namoczona – ma ciężkie frakcje, które zostają w kamienistym dnie i zmuszają świnki do grzebania w kamieniach. Do tego worek gliny “River Strong” na dociążenie mieszanki.
Przetarta razem z zanętą przez sito znacznie zwiększa wagę frakcji i delikatnie smuży wabiąc ryby z dołu rzeki. Na Sanie występuje ciekawe zjawisko – prąd powierzchniowy. Im bliżej powierzchni tym woda szybciej płynie. Przy dnie w grubych kamieniach często stoi – dlatego wymusza to trzymanie kija jak najwyżej. Po to, żeby w wodzie znajdował się jak najkrótszy odcinek żyłki.
Właśnie – dlaczego żyłki. Na kołowrotku jest plecionka 0,12 mm, następnie 7 metrów żyłki 0,28 mm jako strzałówka, później 1 m “shock leadera” zrobionego z fluorocarbonu 0,35. To niemal obowiązek w kamienistej rzece. Po pierwsze na przetarcia w kamieniach.
Sztywność i odporność fluorocarbonu ma ogromne znaczenie gdy łowimy bez feeder link-a, samym krętlikiem z agrafką. Żyłka przebiega po kamienistym dnie. Stosowanie samej plecionki mści się na nas po kilku rzutach i nasz koszyk ląduje “bezprzewodowo” w rzece. Przy jednolitej żyłce wydłuża się czas takiej niespodzianki – natomiast przy fluorocarbonie niemal całkowicie wyklucza.
Kolejna sprawa to przeciążenia przy zarzucaniu zestawu. 90-cio gramowy koszyk + zanęta to naprawdę spory ciężar. jeżeli rzucamy dynamicznie to krętlik niesamowice zaciska żyłkę w miejscu gdzie jest stoper. Po pewnym czasie kończy się to urwaniem. Dlatego fluorocarbonowy ślizg to wynalazek ciekawy i pożyteczny.
Wracając do mojego łowienia. Przyjechałem nad wodę trzy godziny przed zmrokiem i niewiele czasu miałem na systematyczną budowę łowiska, dlatego z ręki (jak przy bolonce) umieściłem 6 kul miksu zanęty i gliny razem z 100 ml białego robaka w wodzie. Na jednej wędce koszyk 60 g duży, rzeczny “cage” , na drugiej wędce typowy robaczany “maggot”. O tych koszykach pisałem w poprzednich artykułach.
Co najciekawsze pierwszą godzinę dosłownie przesiedziałem sobie bez brania. Gdy już rozmyślałem nad zmianą długości przyponu lub dystansu łowienia, nagle jedna z moich wędek dosłownie wyleciała w powietrze. Niesamowicie agresywne branie i pudło.
Dało mi to do myślenia, na Sanie często w ten sposób tęczaki dokuczają przy łowieniu białej ryby. Następny rzut i poprawka – tym razem już byłem przygotowany. Delikatne uniesienie wędki i przyjemny ciężar na końcu. Bardzo agresywne ucieczki we wszystkie strony i błyski ryby w wodzie to oznaka certy. Są jeszcze w okresie ochronnym i mają przepiękne barwy godowe. Czarne grzbiety i pomarańczowe brzuchy. niestety ciężko ich uniknąć podczas świnkowych wypraw, bo w tym czasie żerują w tych samych stanowiskach.
Kilka minut później kolejne branie i następna.
Do zanęty dodałem większą ilość białych robaków i efekt był natychmiastowy. Agresywne branie i charakterystyczne “fyrrrrtttt” na powierzni. Bardzo żywiołowa walka w ostrym nurcie i po chwili piękna świnka ląduje w moim podbieraku. Od razu powoduje to uśmiech na mojej twarzy. Uwielbiam te ryby – są tak wymyślne, przebiegłe i dynamiczne w swoich ruchach. Dawniej gubiłem ich sporo podczas łowienia feederem, ale teraz gdy stosuje 15 cm odcinek feeder gumy pomiędzy przyponem a krętlikiem – problem sam się rozwiązał. Przypomina to trochę łowienie na tyczkę i pracę gumowego amortyzatora. Do wieczora miałem jeszcze kilka brań i sesję zamknąłem siedmioma ładnymi rybami. I jeszcze ten zachód słońca nad Sanem…
To ciężko opisać słowami – trzeba zobaczyć na własne oczy ile kolorów ma niebo podczas zachodu na pogórzu 🙂
Żal się zbierać do domu, ale szybko zapadający wieczór i chłodne noce pomagają w szybkim pakowaniu sprzętu. W moim wypadku jest go niewiele – wiaderko, krzesło, pokrowiec z wędkami i podbierakiem, stojak na wędki i chyba tyle … Aaaaaaa i jeszcze pies – znowu gdzieś zaginął podczas buszowania po krzakach, wystarczy odpalić samochód i biegnie jak szalony. Wygłodniały, cały mokry i szczęśliwy – zupełnie jak ja 😉