Spinning

Troć – ryba sposobu czy przypadku ?

reklama

Mimo tego, że do najbliższej, typowo trociowej rzeki mam 400 km, co roku kilka dni spędzam nad jedną z nich, by zapolować na tę wielką rybę w kropki. Pierwszy wypad miał miejsce już prawie dekadę temu i od tamtej pory spędziłem około trzydziestu pełnych, wędkarskich dni, w styczniu i we wrześniu, nad pięknymi pomorskim rzekami. Oczywiście słyszy się o pojedynczych trociach złowionych w Sanie, czy dolnośląskiej Bystrzycy, jednak łowienie tych ryb z premedytacją w tych rzekach, to jeszcze ciągle kategoria zakrawająca o wędkarski cud. Szczególnie, że tam gdzie jest ich całkiem sporo, na Pomorzu, też nie jest to proste.

Pierwsza ryba

Powyżej Trzebiatowa Rega to kawał wody. Płynie szeroko, na zakrętach głębokość sięga kilku metrów. Wśród wędkarzy, prócz bardzo ciężkich przynęt, popularny jest dopalacz, który dodatkowo je dociąża. Tak przełowiłem tam dwa pełne dni. Na kolanach, dołek po dołku, zmieniając przynęty i wagę dopalaczy, byle tylko znaleźć się w bliżej dna. Przyłożyłem się. Łowiłem tak, jak skutecznie potrafię łowie pstrągi. Nie miałem nawet brania. Trzeciego dnia dzień rozpocząłem dokładnie w ten sam sposób, z tym, że na kolanach byłem z dwóch powodów. Na ziemię sprowadziła mnie ilość brań, po drugie ciągle wierzyłem, że ta ostrożność przyniesie mi branie.

Wytrzymałem do południa. Zakupiłem puszkę rozweselającego napoju, usiadłem na ławce nad samą rzeka, w centrum Trzebiatowa i poprawiałem sobie humor z Towarzyszami mojej niedoli. Wokół był tłok. Obok ławki przewinęło się kilkunastu wędkarzy – próbujących, wierzących i tych, którzy też już tylko siłą woli cisnęli przynęty do rzeki. Zajrzałem do pudełka, wyjąłem z niego 12-gramową, piękną wahadłówkę o podłużnym kształcie. Dowiązałem agrafkę, pomijając dopalacz i tak siedziałem sobie dalej, rozmyślając przy tym o Szwagrze, który podarował mi na Święta tą piękna, ale (jakby się mogło zdawać) zbyt lekka przynętę. Gdy obok ławki zrobiło się kilka metrów przestrzeni, ot takiej, że jeden wędkarz się wciśnie, posłałem wahadełko ile sił pod przeciwny brzeg. Zamknąłem kabłąk, zrobiłem obrót korbką. Siedzi. Branie było tak energiczne, ryba tak silna, że nawet nie zdążyłem skończyć myśli o tym, że to na pewno zaczep. Piękny, kilkukilogramowy srebrniak po kilku minutach wylądował w podbieraku. Radości końca nie było.

Troć – ryba sposobu czy przypadku ?
Rega. Centrum Trzebiatowa. Piękne, waleczne Sreberko. Długo będę pamiętał ten hol. Miałem kilkudziesięciu kibiców.

Fart ?

Klasa wędkarza? Fart? Aż strach pomyśleć ile przynęt przepłynęło wcześniej przez miejsce brania ryby. Ilu ludzi, w tym miejscu oddało rzut w ciągu całego dnia i parę chwil wcześniej. Nad wodą był prawdziwy festyn, wędkarski jarmark. Poczułem się trochę tak, jakbym wygrał szóstkę w totka. Próbowało wielu, dostałem ja.

Troć z Drwęcy

Na kolejną rybę przyszło czekać mi trzy lata. Kelta z Drwęcy złowiłem podczas, można powiedzieć, dogrywki. W pierwszych dniach stycznia nie zaliczyłem nawet brania, by wrócić na jednodniowy wypad pod koniec miesiąca i wtedy odebrać swoje szczęście. Poniżej Lubicza, Drwęca to całoroczny wędkarski deptak. Nie wszędzie można było wcisnąć kij, przez wzgląd na dużą ilość wędkarzy. Łowiłem na kawałku szybszej wody, z kamienistym dnem. Czekałem cierpliwie, bo chciałem obłowić też warkocz za wielkim kamienieniem kawałek niżej, a od niemal godziny stał tam wędkarz łowiący riperem. Już miałem rezygnować, minąć go i iść niżej, kiedy wreszcie przesunął się 20 metrów.

Na agrafce wisiał Sambor Salmon 65 w naturalnych kolorach pstrąga. Średnio udany rzut za sprawą powstałego zwoju na szpuli, ulokował mój wobler jedynie 2-3 metry za warkocz. Zostawiłem otwarty kabłąk, by nurt wybrał żyłkę, która źle ułożyła się na szpuli, po czym zamknąłem go. Zwinąłem luz, przytrzymałem woblera w nurcie i… branie. Chwilę później cieszyłem się z pierwszego, niemal 70-centymetrowego kelta. Podebrał mi go wędkarz, który chwilę wcześniej spędził w tym miejscu ponad godzinę i opowiedział mi o swoim punkcie widzenia…

Troć jest przeznaczona lub nie

Według tego napotkanego, sympatycznego Wędkarza, wśród naszej Braci krąży pogląd z pogranicza legendy, że troć to ryba, która jest komuś przeznaczona lub nie. Jeśli jest przeznaczona, to ją złowi, jeśli nie to, obojętnie co by robił i tak nie doczeka się brania. Mówił, że nie wierzy w żadne wędkarskie techniki, sposoby czy przynęty, które miałyby komuś zwiększyć szansę na złowienie troci czy łososia.

Wtedy do głowy wpadła mi migawka znad Parsęty. Kiedy po całym dniu łowienia, pakowałem plecak i obok mnie ustawił się wiekowy Pan ze starą, krótką i szklaną wędką. Do wędki przykręcony był Rex – wielki metalowy kołowrotek. Żyłka do której przyczepiona była błystka zrobiona z łyżki stołowej, zdawała się być tak gruba i poskręcana, że przypominała sznur do wieszania prania. Jaki sprzęt, taki rzut. Wędkarz posłał wabik jakieś 10 metrów od brzegu i po prostu zaczął skręcać linkę kołowrotkiem. Zrobił tak trzy razy. Za trzecim razem prócz błystki na brzeg ściągnął też 60-centymetrowego srebrniaka. Spakowałem się i poszedłem.

Troć – ryba sposobu czy przypadku ?
Drwęca w Lubiczu. Kelt złowiony na wobler Sambor. Tego dnia ryba była mi dana. Wędkarzowi, który na miejscówce był przede mną – NIE.

Chodzić czy siedzieć ?

Nierzadko na trociowych rzekach, mimo, że łowimy te ryby metodą spiningową lub muchową, spotykamy obrazek wędkarza siedzącego na krzesełku i cały dzień biczującego wodę w jednym miejscu. W przeciwieństwie do tego, wielu z nas przemierza wiele kilometrów wzdłuż brzegów rzek w poszukiwania tego jednego brania. Ci pierwsi, jako argument dla swojej taktyki podają migrację ryb. Wierzą, że jeśli cały dzień spędzą w jednym miejscu, to nawet jeśli w danej chwili nie ma tam ryb, nie oznacza, że za parę chwil nie będzie tamtędy jakaś przepływać. Może to być ryba, która spływa po tarle lub srebrniak, który wraz z dużymi wiatrami wszedł do rzeki. Jest w tym myśl, jest w tym taktyka. Czy sposób ? Nie wiem. Jeśli nawet, wiem, że nie dla mnie. Dwie godziny to granica czasu, po której tracę koncentrację na miejscówce i po prostu muszę zmienić otoczenie.

Częstszy obrazek, to ludzie tacy jak ja lub nawet aktywniej poszukujący ryb. Miejsce, kilka rzutów, zmiana przynęty, kilka rzutów i zmiana miejsca. Różnica polega na tym, że nie czekamy, kiedy ryba pojawi się w naszej miejscówce, tylko sami pojawiamy się w jej rewirze.

Zatem jak ?

Według mnie jedyne co jest pewne w łowieniu troci i łososi, coś co na pewno daje nam szansę złowienia tych ryb, to obecność nad wodą. Rybę trzeba wychodzić, uzbroić się w cierpliwość. Coś w tym jest, że wędkarze dzielą się na tych, którzy mają rękę do ryb. Ci łowią zawsze i wszędzie. Po prostu zawsze jest im dane 😉 Tych, którzy muszą ryby wychodzić i tych, którzy choćby chodzili dużo, to i tak złowią mało. Ja jestem gdzieś po środku i zauważyłem pewną zależność. Jak już wychodzę, to później jest nieco prościej. Trochę tak, jakby podobne przyciągało podobne. Jedno zdarzenie napędzało kolejne.

Moje polowania na trocie i łososie przybrały, w ostatnich latach, kategorię „polowania na yeti”. Znów muszę wychodzić, by uwierzyć i by łatwiej było marznąć cały dzień nad rzeką. Na wodą trzeba jednak być, by trafić dzień, kiedy znów będzie mi dana.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *