To było już dobrych parę lat temu. Moja pstrągowa pasja rozkwitała w najlepsze. Minął luty i razem z nim tłumy, które witały nowy sezon nad wodą. Minął marzec, w którym spotykałem jeszcze pojedynczych wędkarzy i nadszedł kwiecień, kiedy nad wodą towarzyszyła mi już absolutna świadomość. Eksplorowałem swój ulubiony odcinek rzeki, nadałem mu nawet nazwę rozpoznawcza, choć i tak z nikim nie zamierzałem się nim dzielić.
Mój jest ten kawałek… rzeki
Na „progi” jeździłem dwa, trzy razy w tygodniu. Nawet tylko na chwile, by sprawdzić czy może dziś pstrągi żerują lepiej, lub wyrównać porachunki z jednym takim, co wychodził spod drzewa, stał przy burcie lub zbierał coś z powierzchni. Była jakaś siła, która działała jak magnez i bezustannie ciągnęła mnie nad rzekę, chciałem i spędzałem tam każda wolna chwilę, a jak jej nie miałem, to szukałem pretekstu, by choć na chwilę się wyrwać. Cieszył mnie każda złowiony pstrąg, przeżywałem coś w rodzaju opętania. Rzeka, pstrągi i wędkowanie zawładnęły mną i moim życiem… . Dosłownie.
Pierwsze spotkanie
Skoncentrowany na obławianiu warkocza, wychodzącego z wlewu klęczałem, schowany za krzaczkiem. Nie byłem do końca pewny jak ustawiony jest pstrąg, który już kilka razy, na przestrzeni tygodnia szarpnął moją przynętę. Obstawiałem, ze stoi na samym końcu szybszej wody zbierając to, co naniesie szybszy nurt, a moje woblery traktuje, jako konkurencję pokarmowa i po prostu je odgania. Dlatego sięgnąłem po etui z jigami, palcem namierzyłem już mała „brązkę” na gramowej główce i małym haku, zdjąłem krętlik z agrafka i… słyszę pękające gałęzie po drugiej stronie rzeki. Na pewno dzik. Wiążąc jiga, kątem oka sprawdzałem czy nie napiera przypadkiem na mnie. Nie, to wędkarz. Wędkarz? Jak to wędkarz? Od trzech miesięcy nie spotkałem tu nawet spacerowicza. Bylem przekonany, ze świat o tym miejscu zapomniał. Poczułem się… zazdrosny o rzekę.
Niewysoki Pan, na żółtodzioba nie wyglądał. Ładnie, po wędkarsku ubrany. Mimo tego, że na pewno i tak spłoszył rybę nad którą stałem, wiedział jak poruszać się po brzegu. Złamał tylko tyle patyków, ile musiał, kroki stawiał ostrożne, zachowując dystans do brzegu. Nie tylko pstrągi maja tutaj konkurencję – pomyślałem. Gdy zrównał się ze mną uśmiechnąłem się fałszywie i zapytałem o wyniki. Wędkarz, nie zatrzymując się rzucił szybko, że On tutaj pierwszy raz i poszedł dalej. Oddalił się na tyle daleko, że po chwili już go nie widziałem. Zająłem się łowieniem, a to, mimo prześwietlonej wody i zupełnie „niepstrągowej” pogody wychodziło mi dość dobrze. Dzień skończyłem z trzema pstrągami 37-45 cm. Byłem zadowolony i cały poparzony pokrzywami. Z tego też byłem zadowolony. Zarośnięte i nieprzetarte ścieżki na brzegu tworzyły bujną dżunglę, bylem pewien, ze taki stan rzeczy skutecznie odstraszy, przypadkowo napotkanego wędkarza.
Drugie…
Dwa tygodnie później znów stałem nad głową jednego z namierzonych wcześniej pstrągów. Tym razem woda była wyższa, tracona po lekkich opadach. Czułem, że duży pstrąg „wisi” w powietrzu. Białego twisterka na końcu żyłki, zastąpił duży, łamany wobler i w drugim poprowadzeniu czuje zdecydowane szarpniecie, które automatycznie kwituje zacięciem. Pstrąg pięknie walczył, jednak po dość krótkim holu ląduje w podbieraku. Nie miałem ze sobą miarki. Ryba zmierzona, a w zasadzie przyłożona do dolnika wędki, oceniona została na 46-48 cm. Letni, tłusty pstrąg po chwili odpłynął do swojego dołka.
Gdy tonowałem nastroje, po tych emocjach, stojąc na kolejnej miejscówce, bylem pewien, ze namierzyłem kolejna rybę, która zbiera coś z powierzchni. Postanowiłem obserwować sytuacje i powoli przemieszczać się w jej kierunku. Gdy kolejny raz zobaczyłem na wodzie duże „oko” zrozumiałem, że jest to efekt wędkarskiej przynęty lądującej w wodzie. Co ciekawe wędkarz był tak schowany, że nie było go widać. Wędkarz widmo – pomyślałem. Bałem się, że widział hol mojej ryby i, że jeśli to przypadkowy wędkarz, który tutaj zabłądził, to teraz będzie miał powody, by błądzić tutaj częściej. Gdy podszedłem bliżej, zorientowałem się, że to ten sam Wędkarz, którego spotkałem tutaj parę wypadów temu. Długo nie myśląc rzuciłem w Jego stronę powitanie z pytaniem: „Znowu się widzimy. Jak dzisiaj ?” Otrzymałem krótka odpowiedź, wypowiadaną już na „wstecznym biegu” – „Ja tutaj pierwszy raz”. Zupełnie mnie zatkało.
Szach i mat
Kilka kolejnych wypadów nad rzekę, to kilka kolejnych ryb i chwil, spędzonych w zupełnej samotności, w coraz gęstszej brzegowej dżungli. Nad rzeką ponownie stanąłem w upalnym dniu, pod koniec lipca. To dzień, kiedy łowiłem dużo aktywniej. Nie miałem ochoty zbyt długo stać na dziurach, gdzie ryby miałem namierzone. Raz, że cześć z nich była już po prostu złowiona lub skuta, a dwa, że miałem ochotę po prostu poszukać czegoś nowego. Podchodziłem w górę rzeki, wykonując rzuty w co ciekawszych miejscach. Szedłem tym samym brzegiem co zwykle i na dłużej zatrzymałem się przy paśmie trzcin, rosnącym po drugiej stronie rzeki. Kątem oka zauważyłem powieszony na gałęzi podbierak. Wisiał w dość ekwilibrystyczny sposób, wiec jasne było, że ktoś przedzierający się przez krzaki, przypadkiem go tam zaczepił. Pomyślałem oczywiście o „wędkarzu widmo”, zastanawiałem się tylko, czy zawiesił go dziś, ostatnio, czy możne w ogóle bywa tutaj częściej niż ja… .
Jakieś 200 metrów wyżej rzeka robi się węższa i szybsza. Taki fragment wody, gdzie na dnie jest sporo dużych kamieni. Wlewająca się w to zwężenie woda przyspiesza, tworząc dobrą, letnią miejscówkę, z dobrze natlenioną woda.
Słyszę plusk, jeden, drugi, seria. Wiem, że to może być tylko dźwięk walczącej na wędce ryby. Gdy mój wzrok dogania słuch, widzę jak „Wędkarz Widmo” siłuje się z dużym pstrągiem. Utknął po kolana w mule, a pstrąg okręcił żyłkę wokół trzciny przy brzegu. Widzę, jak przez moment zrezygnowany szuka na plecach podbieraka, który zgubił na drugim brzegu. Był w amoku, zauważył mnie dopiero, gdy wchodziłem do wody obok Niego i chwilę później zagarnąłem mu pstrąga do swojego podbieraka. Miał 55cm.
Prawdziwy pstrągarz nic nie mówi, albo kłamie
Wreszcie porozmawialiśmy, pogratulowałem mu ryby, wyraziłem wdzięczność, że ją wypuścił. Oboje odkryliśmy trochę swoich „kart”. Na starym telefonie zobaczyłem sporo jego pięknych ryb. Powiedział, że widywaliśmy się tutaj częściej, tylko chodzę trochę zbyt „odkryty”. Poradził mi nawet, bym nieco bardziej uważał, mocniej się kamuflował i co ciekawe… nie spotkaliśmy się tam już nigdy więcej.
Zapytał mnie jeszcze, jak mam na imię i na do widzenia rzucił: ” I pamiętaj Kamil: Prawdziwy pstrągarz nic nie mówi, albo kłamie.”
…”progi” 🙂 Też byłem tam stałym bywalcem, fantastyczne miejsce, nie tylko z powodu ryb.
Kawał rzeki i kawał wspomnień 🙂