Majowe upały podniosły wygrzewające się ryby w wyższe partie wody. Zdecydowanie spadła częstotliwość ich żerowania w strefie dna. Mocne słońce i ciepły wiatr powodował przemieszczanie się karpi i amurów za falą. Podczas flauty pływały niczym zahipnotyzowane omijając wszystkie przynęty podane im “na podłodze”…
Patrząc z mojej perspektywy jest to woda na młyn. Jako, że łowienie na rozmaite “zmyślne” techniki nie jest mi obce – potraktowałem to jako kolejne wyzwanie. O ile banalnie proste jest łowienie “świeżych” karpi na pellet waggler , które opisywałem w jednym z poprzednich artykułów, to już łowienie starych doświadczonych ryb wymaga większego stopnia wtajemniczenia.
Duże stare ryby są niezwykle ostrożne i mają ogromną zdolność do zapamiętywania miejsc i przynęt na które zostały wcześniej złowione. Obserwując karpie wygrzewające się pod powierzchnią często wystarczyło lekkie tupnięcie nogą lub złamanie się suchej gałęzi pod butem i od razu całe stado znikało robiąc ogromny harmider w łowisku. Nie mówię już o trzaśnięciu drzwiami samochodu lub pokrywą bagażnika – to działa jak bomba. Kiedyś w ten sposób spłoszyłem stado będące pod powierzchnią wody na środku 3 hektarowego zbiornika…
Moje ulubione łowienie to styl “szuwarowy” 🙂 Pierwsze spaceruje dookoła zbiornika i wypatruje miejscówek. Szukam takich części zbiornika , gdzie ryby się wygrzewają i mają swoje naturalne miejsca przebywania. Nie staram się ich zabrać zanętą w inne strefy – po prostu staram się je łowić w ich stołówkach. Ma to wiele zalet:
– po pierwsze – nie płoszą się tak bardzo jak w miejscach gdzie ściągamy je zanętą. Ciekawe – prawda? Przecież spłoszona ryba ucieka do swojego “matecznika”, bo tam czuje się bezpieczna. Gdy spłoszy się w swoim wodnym domu wróci do niego szybciej niż w inne strefy zbiornika.
– po drugie – zacięte duże sztuki nie pędzą jak opętane “do domu” i możemy z nimi zawalczyć na dużo delikatniejszych zestawach ( co ułatwia przechytrzenie ich ze względu na finezję zestawu)
Spacerując po zbiorniku szukam też miejsca na stanowisko do łowienia, typuje je pod zasięg rzutu, najwygodniej jest mi łowić między 30-tym,a 40-tym metrem. Ten dystans jest dobry dla moich powierzchniowych kontrolerów i w tej odległości można już podejść naprawdę spore ryby. Często też zwracam uwagę na słońce – łowienie pod falę, ze słońcem w oczy nie należy do najprostszych rzeczy. Po całej sesji pod słońce oczy pieką jak po spawaniu 😉
Kolejna sprawą jest podebranie ryby – musimy się zastanowić jak i gdzie ją podbierzemy. Należy pamiętać, że w łowisku z dużymi rybami każde branie to może być nasza życiówka. Szkoda by było przez zaniedbanie lub brak możliwości podebrania stracić rybę życia.
Lubię stanowiska w których mogę rybę odholować od reszty stada. Często mam tak, że po zacięciu duża ryba odchodzi na otwartą wodę. Idealnie jest gdy mogę pójść za nią brzegiem i podebrać w cichym miejscu na uboczu. Łatwiej jest wtedy pozbierać ryby w łowisku i podnosić je od nowa w górę …
W dobie szaleństwa pellet wagglerowego i sinking bombowego – ja wybieram tradycyjny kontroler przypominający dawną kulę wodną. Preferuje takie trochę oldschoolowe łowienie.
Zresztą – nazwałbym je raczej “fusion”, bo często łącze w nim rozmaite techniki, z którymi zapoznałem się na przestrzeni lat spędzonych w krzakach nad wodą.
Łowienie z powierzchni…
Gdy łowię typowo z powierzchni – moje przynęty to rozmaite rodzaje pieczywa. W zależności od potrzeb używam pieczywa tostowego, bułek lub chleba. Niby to samo, ale zastosowania zgoła odmienne. Łowiąc karpie i amury na chleb stosuje jego skórki, które mają doskonałą pływalność. Dzięki temu są doskonałą przynętą do łowienia typowo z powierzchni. Kiedy rybom nie odpowiada ich ciemniejszy kolor – używam pieczywa tostowego lekko podpieczonego w opiekaczu. Zwiększa to jego pływalność. umieszczam je w dużych, przezroczystych, silikonowych gumkach przymocowanych do trzonka haka. Umocowany w ten sposób tost pęcznieje w wodzie i bardzo dobrze balansuje na pograniczu lustra wody.
Kiedy jest fala lub ryby niechętnie podnoszą się do góry stosuje balansujący w wodzie miąższ bułki. Zaciskam go na trzonku haka i pozwalam swobodnie unosić się w toni wodnej. Coś na zasadzie naturalnego Waftersa… Tak, tak – wędkarstwo zna waftersy od wieków. Przynęty balansujące w toni znali nasi dziadkowie. Dopiero słynny method feeder wchodząc na polskie salony przyniósł po czasie nazwę “wafters” oraz słynny “balans przynęty” .
Wracając do łowienia i zastosowań pieczywa – gdy jest pochmurno i karpie żerują w pół wody używam prasowanego chleba tostowego. Używam wycinaków i gdy przebijam klasycznym “push stopperem” prasowane krążki tosta to tworzę tym przynętę która opadając w wodzie rozwinie się nam w puszystego bałwana który będzie opadał na dno. Jest to też bardzo wygodnie do łowienia w bardzo dużych dystansach. Poprzednie przynęty działają jako swoisty spadochron i hamują nasz zestaw w locie.
Sprasowany tost ma to do siebie, że jest dość ciężki po założeniu “na włos”. Opadając w wodzie najzwyczajniej pęcznieje i tworzy coś na wzór puszystej waty, która balansuje w wodzie zachowując się bardzo naturalnie. Tym samym jest niesamowicie skuteczna bronią na ostrożne karpie i amury.
Na kołowrotek nawijam żyłkę 0,20 mm, którą w miarę potrzeb albo natłuszczam ( zwiększając jej pływalność) lub odtłuszczam ( umożliwiając jej zatopienie) Po co ? – sprawa prosta. Gdy mamy flautę wolę gdy moja żyłka pływa na wodzie i ułatwia w ten sposób zacięcie gdy zauważymy zebranie przynęty z powierzchni. Odtłuszczam zaś wtedy , gdy wiatr naciąga mi żyłke w klasyczny “balon” i nienaturalnie przesuwa zestaw po wodzie.
Natłuszczam ją smarem do pływających linek muchowych, odtłuszczam przeciągając przez szmatkę z detergentem.
Niby banalne rzeczy,ale mające niesamowite znaczenie w karpiowych skradankach.
Kolejne niezbędne narzędzie to ogrodniczy sekator, którym robię niewielkie przecinki w trzcinowisku i usuwam po cichu patyki ograniczające zamach. Kiedyś je po prostu łamałem, ale hałas i trzciny kaleczące dłonie skłoniły mnie do zakupu tego ogrodniczego gadżetu czyniąc z niego nieodzowne wyposażenie desantowego plecaka szuwarowego łowcy.
Często też czyszczę sobie alternatywne miejsce do podbierania ryb – dzięki temu staram się unikać rozczarowń w postaci “a mogłem to wcześniej zrobić”.
Do łowienia używam 14-to stopowego power floata , który nie boi sie nawet 50 g kontrolerów rzucanych z 0,28 mm przyponu strzałowego. Zestaw uzupełnia klasyczna matchowa 4000 z wysokim przełożeniem. Nie raz trzeba się trochę nakręcić podczas powierzchniowych sesji.
Jeżeli tylko macie ochotę polecam takie łowienie – na pewno zaskoczy Was wielkość łowionych ryb, a obcowanie z natura z pozycji przecinki w trzcinowisku ma w sobie mnóstwo uroku.