Złów i wypuść to bardzo popularny trend dzisiejszego, nowoczesnego wędkarstwa. Uwalnianie ryb stało się nie tylko powszechną praktyką nad polskimi wodami, ale również modą, na której wielu wędkarzy stara się budować swój wizerunek. Na przestrzeni ostatnich 30-40 lat obyczaje z tym związane zmieniły się o niemal 180 stopni. Kiedyś zabranie i pokazanie w domu swojego trofeum było elementem i zwieńczeniem polowania. Nierzadko wędkarze wracali do swoich domów z ogonem wystającym z plecaka lub po prostu rybą przełożoną przez ramię, budząc podziw swoich sąsiadów. Dziś, dla coraz większej rzeszy łowiących, zwieńczeniem jest zrobienie zdjęcia. Co ciekawe podobny nurt wytworzył się również w myślistwie, gdzie tropi zwierzynę i w końcowej fazie, zamiast strzelać z broni, strzela się fotkę.
Moja przygoda z uwalnianiem ryb zaczęła się zanim zrozumiałem jej sens, tak więc mnie również dopadła moda. Na początku nawet trudno było mi uwierzyć w przeżywalność ryb po wypuszczeniu, przede wszystkim tych drapieżnych, które są szczególnie narażone na niebezpieczeństwo ze strony kilku haków w kotwicach. Pierwszym symptomem była dla mnie praktyka pierwszych karpiowych łowisk w Polsce, gdzie ryb nie wolno było zabierać, a jedna ryba była łowiona nawet kilka razy w roku. Pomyślałem wtedy, że to może mieć sens. Dalej jednak nie zgłębiając tematu łowiłem i wypuszczałem swoje ryby bez poczucia jakiejś wyżej idei.
Pierwsze doświadczenia
Mniej więcej w 2007 roku moim wędkarskim umysłem zawładnęła pasja do łowienia pstrągów. Podchodzę do nich ze szczególnym sentymentem, przede wszystkim przez wzgląd na ich liczebność w naszych wodach, i tak na przestrzeni sezonów eksplorowałem swoją rzekę ze zmiennym szczęściem. Miałem swoje ulubione odcinki, miejscówki w których złowiłem już kilka ładnych ryb. W 2012 roku, po kolejnym, złowionym wczesną wiosną, dużym pstrągu, wzięło mnie na wspominki. Zacząłem przeglądać zdjęcia z pięcioletniej przygody uganiania się za rybami w kropki i skojarzyłem, że ten ostatni duży pstrąg został złowiony dokładnie w tym samym miejscu, co rok wcześniej, równie ładny, ale 9 cm mniejszy kropek. Wyświetliłem oba zdjęcia obok siebie i z analizą każdej kolejnej kropki na rybim ciele, byłem coraz bardziej przekonany, że na obu zdjęciach jest dokładnie ta sama ryba. Niesamowite!
Złów i wypuść ma sens
Od tamtej pory znacznie sumienniej zacząłem podchodzić do tematu. Maksymalnie skracałem czas ryby na brzegu, nie schodziłem nad wodę bez podbieraka. Odnośnie haków, kotwic i zadziorów również pojawiły się pierwsze refleksje.
Pstrąg Jędrek
Kilka lat później, parę kilometrów wyżej w wodzie mieszkał Jędrek. Pstrąg, który dorobił się imienia po tym, jak kilka razy był łowiony przez dwóch moich wędkarskich znajomych. Jędrek był prosty w identyfikacji, mianowicie miał dużą narośl na pysku. Ostatnio widziany mierzył 49 cm. Pod koniec marca 2016 roku trafiłem go i ja, przybyło mu 5 cm. Na jego przykładzie widać, że nawet wielokrotne stosowanie „złów i wypuść” ma sens, nie tylko w przypadku karpi i łowisk komercyjnych. Jędrek łowiony był spinningiem i muchówką, wiosną i latem, kilkukrotnie. Podsumowując – cały czas ma się dobrze.
Podstawowe zasady
Temat jest znacznie głębszy, poważniejszy i dlatego nie może być sprowadzany wyłącznie do wyżej wspomnianej ostrożności i używania podbieraka. Według mnie cała dbałość o przeżywalność ryb i wędkarska odpowiedzialność względem ich liczebności zaczyna się znacznie wcześniej, przed wypuszczeniem złowionej ryby do wody. Po pierwsze zdecydowanie rozdzielam i zupełnie różnie interpretuje dwa pojęcia, z pozoru mówiące o tym samym: 'no kill’ oraz 'catch and release’.
No kill
Zaczyna się dla mnie długo przed zarzuceniem przynęty do wody. To zaangażowanie w ochronę tarlisk, unikanie brodzenia na gniazdach czy filtrowanie informacji, które zamieszcza się w Internecie. Internet zniszczył już nie jedną rzekę, w której były ryby, a z której po prostu zostały zjedzone przez wędkarzy i kłusowników. Pamiętajmy, że informację o rybnych wodach służą i jednym i drugim. To ci drudzy jednak sieją większe spustoszenie nad wodą i oni również czekają na informację gdzie można się nie narobić, a nałowić. My wędkarze, by im nie dorównywać patrzmy nad wodą po czym stąpamy. Szczególnie, w okresie tarła ryb, które występują w łowisku. Kilka nieprzemyślanych kroków może zniweczyć wysiłek ryby i doprowadzić do nieskutecznego tarła, dlatego gdy nie jest to konieczne unikajmy brodzenia.
Catch & Release
Przynęty
Jeśli chcemy by nasza ryba naprawdę „w doskonałej kondycji wróciła do wody” zacznijmy od zabrania na warsztat swoich przynęt. Jeśli muszą być wyposażone w kotwice, to tylko dobrej jakości, tak by dały nam możliwość wyholowania dużej ryby. Dodatkowo używajmy największego możliwego rozmiaru, który jednocześnie nie zaburzy pracy przynęty, ale i nie utkwi rybie głęboko w przełyku. Zlikwidujmy również zadziory, to ułatwi wypięcie ryby, ale nie musi oznaczać większej ilości spiętych ryb. Skrajni ortodoksi zamieniają nawet kotwice na haki. Wielkość przynęt również ma znaczenie, ponieważ małe, drobne wabiki mogą znaleźć się całe głęboko w przełyku. Dodatkowo jeśli mały woblerek uzbrojony jest w dwie kotwice, z zadziorami możemy mieć duży problem w szybkim uwolnieniu ryby. Nie namawiam by rezygnować z małych przynęt, zdarza się, że trzeba takich użyć. Uważam jednak, że 3-4 cm woblerków nie ma potrzeby zbroić dwoma kotwicami. Dla przykładu łowisko specjalne C&R na Łupawie ma taki zapis w swoim regulaminie i z powodzeniem łowi się na tej rzece duże pstrągi. Stosowanie woblerów 5-6 cm nie zmniejszy nam ilości brań, a zdecydowanie ułatwi wypinanie bo wabik nie utkwi głęboko w rybim pysku
Krętlik i żyłka
Kolejnym elementami, które trzeba wziąć pod lupę jest krętlik i żyłka. Zarówno na jednym i na drugim nie powinniśmy oszczędzać. Krętlik musi być mocny i przede wszystkim musi mieć pewne zapięcie, by uniknąć wypięcia przynęty podczas holu. Jeśli łowię jigami lub gumkami to żyłkę wiążę bezpośrednio do przynęty. Od dłuższego czasu używam tylko jednej marki żyłki i jest to Stroft GTM, w przedziale 0,20-0,24mm. Zimą i wczesną wiosną zaczynam od dolnej granicy i czym dalej w sezon, tym zwiększam grubość linki. Jest to oczywiście powiązane z kondycją ryb. Zimowe pstrągi są jeszcze chude i w przeważającej większości nie tak waleczne, jak te letnie, które są już najedzone. Żyłka musi nam dawać, o każdej porze roku, możliwość siłowego holu. Żyłka oczywiście musi być gwarancją skutecznego holu, ale również gwarancją bezpieczeństwa ryby, dla której odpłynięcie z przynętą w pysku może być dramatyczne w skutkach.
Podbierak
Nad wodą zawsze mam ze sobą podbierak, który ma dwa zastosowania. Oczywiście podbieram nim ryby, ale jeśli decyduję się zrobić pamiątkowe zdjęcie to właśnie w zanurzonym w wodzie podbieraku ryba czeka na ustawienie aparatu. Każdemu polecam, zakup małego statywu, który zmieści się w kieszeni kamizelki, a który znacznie ułatwi nam robienie zdjęć samowyzwalaczem. Jeśli mamy możliwość to róbmy zdjęcia nad lustrem wody. Jeśli ryba wypadnie nam z rąk to trafi do wody, nie na piasek. Podobnie robią karpiarze stosując kołyski. Jeśli chcemy zrobić zdjęcie ryby z wędką to zróbmy to na trawie, nie piasku. Najważniejsze jednak by czas przez jaki ryba jest poza wodą był jak najkrótszy.
Oczywiście nie możemy dać się zwariować. Musimy pamiętać, że wędkarstwo ma w sobie sporo z polowania. Ofiar być nie musi, jednak nie zawsze uda się uniknąć krwi, czy idealnie zapiąć rybę centymetr za końcem górnej wargi. Jeśli jednak zamierzamy wypuszczać ryby, róbmy wszystko, co pozwoli nam je ponownie spotkać, a jak widać jest to całkiem możliwe.